Kazimierz Kyrcz: z wykształcenia rusycysta, na co dzień - oficer krakowskiej policji. I pisarz. Autor fantastyki, horroru, kryminału. Także poeta! Napisał mnóstwo opowiadań, w duetach i samodzielnie; jest autorem powieści: „Femme fatale”, „Okruchy mroku” i wydanej właśnie „Dziewczyny, które miał na myśli”. To historie z pogranicza kryminału i … psychologicznego horroru. Krótko mówiąc: opowieści mrożące krew w żyłach… A urodził się w Człopie - ma tu rodzinę - i właśnie przyjechał na wakacje.
Jak wspomina Pan swoje wczesne lata dziecięce, te spędzone w Człopie?
- Urodziłem się w izbie położniczej, która znajdowała się nad człopską apteką. Moja mama mieszkała w Trzebinie, wsi położonej dwa kilometry dalej i tam trafiłem po urodzeniu. Byłem, nawet jak na standardy noworodków, mikrusem. Ważyłem tylko 2200 dkg, więc kiedy mama przyniosła mnie do domu, dziadek na mój widok stwierdził, że „toto nie przeżyje”! Dziadek miał dwanaścioro dzieci i spore doświadczenie, zarówno w temacie potomstwa, jak i jego zgonów. Dość powiedzieć, że spośród tej dwunastki, o której przed chwilą wspomniałem, czworo zmarło nie osiągnąwszy pełnoletności… Mnie akurat udało się – wbrew zapowiedziom dziadka – przetrwać. Wygląda na to, że od małego byłem uparty…
Moi rodzice pracowali w Przedsiębiorstwie Poszukiwań Nafty i Gazu, tak więc wiedliśmy takie trochę cygańskie życie. Pół roku tu, pół roku tam… Z Trzebina wyjechałem, czy właściwie zostałem wywieziony, gdy miałem osiem miesięcy. Spędzałem tu jednak każde wakacje, a że w Człopie mieszka moje wujostwo i kuzynka z rodziną, sporo z tego czasu przypadało właśnie na to miasto. Byłem wtedy dzieckiem i nastolatkiem, a wiadomo jak się wtedy postrzega świat. Wszystko ma urok nowości, przyjaźnie i emocje wydają się jedyne w swym rodzaju… Pamiętam chodzenie na grzyby, kąpiele w trzebińskim jeziorze, łapanie raków, ogniska, zabawy w chowanego, lody przywożone przez wujka w termosie… Na przeciwległym biegunie tych przygód była kapryśna pogoda, która w zestawieniu w dwoma programami w telewizji i jedną dobranocką dziennie, powodowała okropną nudę, którą można było przezwyciężyć jedynie przy pomocy czytania.
A są tu miejsca, które do dziś tkwią w Pana pamięci, w sercu?
- W Trzebinie przy tak zwanym klubie znajdowała się biblioteka, składająca się raptem z kilku regałów z książkami. Taka ilość książek, wśród których mogłem buszować do woli, bez żadnego nadzoru, to było nieomal ekstatyczne przeżycie. Przyznam się ze wstydem, że jednej z tych książek – a zaczytywałem się wówczas w fantastyce – nie oddałem… Nie potrafiłem się z nią rozstać i po prostu zawiozłem ją po wakacjach do Krakowa.
Pamiętam, że lubiłem zaszywać się na strychu w domu dziadków i myszkować w zalegających tam starociach, dopowiadając sobie historie do znalezionych tam skarbów. Podobnie bardzo mocno pobudzał moją wyobraźnię opuszczony cmentarz poniemiecki, z porosłymi mchem płytami nagrobków, pordzewiałymi kratami ogrodzeń i drzewami szumiącymi o dawnych czasach.
Kiedy zaczął Pan pisać? Jak rodziła się ta pasja?
- Wydaje mi się, że zawsze marzyłem o tworzeniu literatury. Co nie znaczy, że pisanie przychodziło mi z łatwością. Szkolne wypracowania przynajmniej raz czy dwa przepisywałem, nanosząc kolejne poprawki. Później, pod koniec podstawówki, zafascynowany zespołem Republika, sam próbowałem wymyślać teksty piosenek. W liceum założyłem zespół, w którym pełniłem rolę basisty i tekściarza. A że to drugie wychodziło mi bez porównania lepiej, niż pierwsze, z czasem odpuściłem sobie granie i skupiłem się na tworzeniu opowiadań i powieści.
O Pana twórczości piszą, że jest przesiąknięta „brutalnym naturalizmem”, że ma mroczny charakter, że dużo w niej okrucieństwa, wulgaryzmów, erotyki. Ale i dużo w tej prozie człowieka. Czy odkrywanie jego zagadkowej natury to przypadkiem nie Pana druga pasja? A może ta pierwsza, główna?
- Z tą grozą i okrucieństwem w moich tekstach jest nie do końca tak… Wiele z tych opowiadań, które znalazły się w antologiach grozy, to raczej historie obyczajowe czy podszyte nutką szaleństwa kryminały. Nie epatuję też brutalnością dla samego epatowania – jeśli już opisuję przemoc, to tylko w przypadku, gdy jest ona niezbędna dla wiarygodności historii. Jak słusznie Pani zauważyła, tym, co mnie naprawdę interesuje, nad czym lubię się pochylić, są motywacje skłaniające ludzi do wyrządzania krzywdy bliźnim, bądź samym sobie.
Proszę opowiedzieć o najnowszej książce. „Dziewczyny, które miał na myśli”. Czy to czysty kryminał?
- Na szczęście nie. To coś mniej i zarazem dużo więcej… W tej powieści czytelnicy znajdą wielu ciekawych i prawdziwych bohaterów, których będą mogli polubić, znielubić a może nawet znienawidzić. Na pewno jednak – pomimo pokaźnej objętości książki - nie zdążą się nimi znudzić.
Czy to, że jest Pan oficerem krakowskiej Policji skłoniło Pana do napisania kryminału? Czy raczej wcześniejsze fascynacje literaturą tego typu spowodowały, że wybrał Pan taką pracę? Czerpie Pan inspiracje z wykonywanej pracy?
- Tak szczerze mówiąc, chyba praca policjanta właśnie od tworzenia kryminałów mnie odstręczała… Za dużo tego miałem na co dzień, żeby jeszcze o tym pisać. Fakt faktem, że dzięki mojej profesji miałem i mam okazję poznać wielu fascynujących ludzi, dowiedzieć się o sprawach niedostępnych dla ogółu społeczeństwa. To w oczywisty sposób stanowi dla mnie inspirację.
eKi
_______________________
Dziewczyny, które miał na myśli
Kazimierz Kyrcz Jr.
W zasnutym smogiem Krakowie grasuje seryjny morderca prostytutek. Sebastian Bednarski, przytłoczony problemami osobistymi policjant, próbuje rozwikłać zagadkową sprawę. W tym samym czasie pewien witrażysta natyka się w Lasku Wolskim na zwłoki młodej samobójczyni, a jego życie komplikuje się, gdy poznaje atrakcyjną, neurotyczną malarkę. Losy obcych sobie ludzi zaczynają się splatać w zaskakujący sposób…
Napisz komentarz
Komentarze