Szef pilskiego SLD Krzysztof Maciaszczyk na swoim profilu facebookowym zdradził, że Sojusz Lewicy Demokratycznej ma już swojego kandydata, który w przyszłym roku w wyborach samorządowych ubiegać się będzie o fotel prezydenta Piły. Jest nim Zygmunt Jasiecki, do niedawna przewodniczący Związku Międzygminnego „Pilski Region Gospodarki Odpadami Komunalnymi” (PRGOK).
„W Pile idziemy jako SLD Lewica Razem :)
1. wracają ludzie, których kiedyś zawiedliśmy co pokazuje, że dobry kierunek obrałem J
2. tak jest - Zygmunt Jasiecki to kandydat SLD. Konsultacje trwają. Obok Zygmunta Jasieckiego chęć kandydowania zaproponowali Jacek Kwaśniewski i Jan Lus z UP.
Wchodzimy do gry!” – napisał K. Maciaszczyk.
Zygmunt Jasiecki jeszcze do niedawna był utożsamiany z Platformą Obywatelską. Od kilku lat należał do tej partii choć po tym, jak go odwołano ze stanowiska zastanawiał się nad oddaniem legitymacji. Czy teraz zostanie kandydatem całej Lewicy Razem? Czy jednak lewica dokona wyboru między swoimi ideologicznymi kolegami Kwaśniewskim i Lusem? Czas pokaże. Sam zainteresowany potwierdza, że jest jednym z kandydatów na prezydenta miasta.
_________________________________________________________
Zygmunt Jasiecki to uznawany za jednego z najlepszych w kraju (były już) przewodniczący Zarządu Związku Międzygminnego "Pilski Region Gospodarki Odpadami Komunalnymi", budowniczy struktur tego związku, laureat nagrody HIT, właściciel statuetki Staszica, wyróżniany przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej za działalność na niwie edukacji pro-ekologicznej, a ostatnio zdobywca tytułu osobowość roku w dziedzinie "polityka i samorząd" oraz Człowiek Roku Powiatu Pilskiego i Człowiek Roku Wielkopolski.
- Osiągnąłem sukces o zasięgu regionalnym, stałem się osobą rozpoznawalną w Wielkopolsce. I trzeba mnie było ściągnąć do parteru. Niewielu było takich, którzy po tym sukcesie wyciągnęli do mnie rękę, czy zadzwonili z gratulacjami. Do wyjątków należał starosta pilski Eligiusz Komarowski, chociaż był w plebiscycie moim konkurentem – mówił w wywiadzie dla TN Zygmunt Jasiecki.
Całość wywiadu z maja br. niżej:
Komu zależało na odwołaniu Człowieka Roku Wielkopolski?
Zygmunt Jasiecki przerywa milczenie
Temat zasadniczy jest powszechnie znany. Zygmunt Jasiecki, przewodniczący Zarządu Związku Międzygminnego "Pilski Region Gospodarki Odpadami Komunalnymi" 9 maja br. został odwołany ze stanowiska podczas nadzwyczajnego zgromadzenia związku. Wypadki potoczyły się nagle, wzbudziły ogromne zaskoczenie i nastręczyły wiele pytań. Dlaczego Zygmunt Jasiecki - do niedawna powszechnie doceniany i uznawany za jednego z najlepszych w kraju przewodniczący Zarządu Związku Międzygminnego "Pilski Region Gospodarki Odpadami Komunalnymi", budowniczy struktur tego związku, laureat nagrody HIT, właściciel statuetki Staszica, wyróżniany przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej za działalność na niwie edukacji pro-ekologicznej, a ostatnio zdobywca tytułu osobowość roku w dziedzinie "polityka i samorząd" oraz Człowiek Roku Powiatu Pilskiego i Człowiek Roku Wielkopolski - musiał odejść i komu na tym zależało? Dziś, kiedy emocje już opadły, zdecydował się przerwać milczenie.
Z Zygmuntem Jasieckim rozmawia Anna Czapla-Furtacz
Z dnia na dzień stał się Pan niewłaściwym człowiekiem na niewłaściwym stanowisku. Zabolało?
- Pewnie, że tak. Zwłaszcza, że wielu z tych ludzi, którzy odmówili mi zaufania, krótko wcześniej klepało mnie po plecach i wygłaszało na moją cześć peany. Ale najtrudniej mi się pogodzić ze sposobem odwołania.
Ironia losu. Stało się to na Zgromadzeniu, które sam Pan zwołał.
- Pracowałem w ZM PRGOK blisko pięć lat, zwołałem i odbyłem przeszło 60 spotkań z Zarządem. Przez ten czas mogły się zdarzyć jakieś drastyczne różnice zdań, ale ich nie było. Wszystkie uchwały przyjmowaliśmy jednogłośnie. Nikt też nie zwrócił mi uwagi, że może idę w niewłaściwym kierunku. I oto nagle i nieoczekiwanie postanowiono mnie odwołać.
Właśnie. Ta dynamika sytuacji wydawała się tu niezwykła. Przecież kilkanaście dni wcześniej odbyło się posiedzenie zarządu, na którym nie było mowy na temat stylu i skuteczności Pana pracy. Nikt nie zgłaszał do Pana pretensji, ani nie stawiał Panu zarzutów. Czegóż złego Pan się dopuścił w tak krótkim czasie, że temat odwołania dojrzał w tak błyskawicznym tempie?
- Oficjalnie zarzucono mi m.in. (...) brak prawidłowej współpracy w ramach Zarządu Związku w szczególności brak prawidłowego przepływu informacji, kolegialnego podejmowania decyzji i informowania członków Zarządu o bieżącej działalności biura Związku oraz realizacji statutowych obowiązków Zarządu Związku(…). Te zarzuty są ogólnikowe, pozbawione konkretów, w całości bezpodstawne i każdy z nich jestem w stanie obalić przedstawiając argumenty. Takie zarzuty można postawić każdemu, kto pełni jakiekolwiek stanowisko kierownicze. Ponadto już poza moimi plecami usiłowano - przy pomocy mediów - posłużyć się oszczerstwem - zasugerowano dziennikarzom, że podanie się do dymisji księgowej firmy było spowodowane jej protestem przeciwko mojej polityce finansowej. Taką insynuację uważam za wyjątkowo podłą.
Bronił się Pan 9 maja?
- Byłem zaskoczony tym bardziej, że zwalniając mnie nie dochowano powszechnie obowiązujących zasad i procedur. Nie mówiąc już o zwykłej przyzwoitości. Nie spotkała się ze mną ani komisja rewizyjna ani członkowie zarządu, którzy wnioskowali o moje odwołanie. Nie miałem więc żadnej szansy na polemikę z zarzutami. Powiedziałem tylko, że nie uważam swoich pięciu lat pracy w ZM PRGOK za zmarnowane oraz że z mojej strony współpraca z zarządem i członkami zgromadzenia układała się bardzo dobrze.
A gdyby dzisiaj dano Panu taką szansę obrony, jakiej nie dali Panu koledzy ze zgromadzenia, co by Pan powiedział?
- Powiedziałbym, że spotkałem się 9 maja z wielką hipokryzją. Oficjalnie poklepywano mnie po plecach, gratulowano sukcesów, a po cichu montowano przeciwko mnie spisek. To było nieuczciwe i niemoralne.
Mocne słowa.
- Nie znajduję innych, by nazwać sprawy po imieniu. Na poprzednich posiedzeniach zarządu była gorąca dyskusja na temat spółki Altvater, która nie wywiązywała się z umów. A moja polityka względem operatora była twarda. Altvater miał naliczane kary, co nie podobało się prezydentowi Piotrowi Głowskiemu. Wiadomo, Urząd Miasta ma dużą cześć udziałów w spółce, a naliczane kary dla Altvatera to mniejsza dywidenda do miejskiej kasy. Jednak Związek to nie tylko Piła, o czym zdaje się nie pamiętać prezydent. To 14 gmin w mniejszym lub większym stopniu oddalonych od siebie, ale tworzących jeden organizm. Wszystkie są równie ważne, dlatego nie mogłem postąpić inaczej. Zresztą z prezesem Dariuszem Mikołajczykiem w normalnym trybie porozumieć się nie dało. Zapadały rożne ustalenia, podejmowaliśmy dżentelmeńskie zobowiązania, ale pan prezes w większości nigdy tych zobowiązań nie dotrzymywał, mimo że ich świadkiem był dyrektor Bogdan Kopeć, wysłannik prezydenta.
Wśród zarzutów, jakie padły w mediach po Pana odwołaniu wymienione zostały: jednokierunkowość działań oraz upolitycznienie Związku. Co Pan na to?
- Kwestia upolitycznienia to sprawa, która mnie najbardziej zdziwiła i właściwie nie wiem, co przewodniczący zgromadzenia miał na myśli. Kiedy nadarzy się okazja, zapytam go o to. Z kolei zarzut jednokierunkowości działań to kompletna niedorzeczność. Mój zespół i ja prowadziliśmy szeroką kampanię edukacyjną w przedszkolach, szkołach, wśród dorosłych w miastach i na wsiach. Organizowaliśmy marsze antysmogowe, happeningi z okazji Dnia Ziemi. Na każdym kroku podkreślaliśmy znaczenie segregacji i ochrony środowiska. Mówiliśmy o tym szeroko, bo tak trzeba. Zaczynaliśmy od najmłodszych, ponieważ dorośli są oporni na nowe rzeczy. Otwieraliśmy w szkołach klasy patronackie. W placówkach oświatowych i instytucjach publicznych wykorzystywaliśmy nawet schody, by umieścić na nich hasła nakłaniające do segregacji odpadów. Poprosiliśmy też znanego pilskiego kompozytora Stanisława Malińskiego o napisaniu kilku piosenek na ten temat. Dziś dzięki dzieciakom ze Szkoły Podstawowej nr 2 w Pile znają je wszystkie polskie dzieci. Jedna z nich to hymn "Wielkiej Drużyny Zielonych" - też naszej inicjatywy, Ostatnio przygotowywaliśmy się do potężnej inwestycji, polegającej na budowie 13 Punktów Selektywnej Zbiórki Odpadów. Dzięki naszemu zaangażowaniu projekt ten został uznany za jeden z najlepszych w Polsce i ma szansę na uzyskanie bezzwrotnej dotacji w wysokości 13 milionów złotych. Zawsze chciałem, żeby Związek funkcjonował jak szwajcarski zegarek. Jest to możliwe i mam nadzieje, że kiedyś tak się stanie.
Od 9 maja minęły już dwa tygodnie. Ciekawa jestem czy dziś, kiedy już opadły emocje, znalazł Pan kluczową odpowiedź. Czy wie Pan, dlaczego tak naprawdę postanowiono Pana odwołać. Przez konflikt z Altvaterem?
- To tylko jeden z powodów. Nigdy nie ukrywałem, że właśnie operator jest jednym z najsłabszych ogniw Związku. To, że sobie nie radzi, że jest przyczyną tysięcy interwencji, odbija się na całej filozofii segregacji, która leży u fundamentów systemu. Przez złą pracę operatora ludzie po prostu nie chcą segregować. Ale były też inne przyczyny. Kiedyś zaproszono mnie do programu w pilskiej telewizji pt. Prosto z mostu. Prowadzący stwierdził, że wszyscy wokół uważają, iż powinienem startować w najbliższych wyborach na prezydenta. To mnie zaskoczyło. Odpowiedziałem, że jestem rodowitym pilaninem, na gruzach miasta wychowywałem się, widziałem jak Piła rosła. I tak ją ukochałem, że mimo wielu atrakcyjnych ofert pracy w kraju, nigdy z nich nie skorzystałem, bo nie chciałem stąd za daleko wyjeżdżać. Oznajmiłem, że dopóty Piotr Głowski będzie prezydentem i będzie startował na ten urząd, to ja nie stanę z nim w szranki. W końcu przecież należę do PO. Zapytano więc, czy zmienię zdanie, kiedy wprowadzona zostanie dwukadencyjność obowiązująca wstecz i pan Głowski nie będzie mógł startować (wówczas jeszcze nie było jasnego stanowiska w tej sprawie). Odpowiedziałem, że wtedy będzie inna sytuacja i jeśli Platforma uzna mnie za dobrego kandydata, to się zastanowię. Dodałem przy tym, iż tyle rzeczy robiłem w życiu, że nie będę gorszym prezydentem od Piotra Głowskiego. Teraz uważam, że powiedziałem to na własną zgubę.
Krótko mówiąc zagroził Pan pozycji prezydenta?
- To Pani powiedziała. Ja powiem coś innego; na półtora roku przed wyborami samorządowymi występ w krótkim programie telewizyjnym odczytać może jako zagrożenie ktoś naprawdę z kompleksami i niepewny własnej wartości.
To nie wszystko. Gwoździem do trumny były moje ostatnie sukcesy. Decyzją dziennikarzy zostałem ogłoszony osobowością roku w kategorii polityk i samorządowiec. Wygrałem konkurs na Człowieka Roku Powiatu Pilskiego, a krótko potem zostałem Człowiekiem Roku Wielkopolski.
Czy dlatego przewodniczący Zgromadzenia Piotr Wojtiuk zarzucił Panu w mediach autopromocję?
- To kolejna insynuacja "spiskowców". Zależało mi na tym, by firma, którą kieruję, miała twarz i budziła zaufanie. Przecież to, co Pani nazywa promocją, było upowszechnianiem wiedzy o segregacji śmieci oraz o rozwiązaniach organizacyjnych, które dziś obowiązują na terenie pilskiego związku, a od 1 lipca będą obowiązywać w całym kraju. Ten zarzut – tak jak inne - jest fikcyjny, stworzony pewnie na potrzeby chwili. Przewodniczący Wojtiuk dostał szczegółowy raport z przebiegu kampanii na Człowieka Roku. Taki sam raport otrzymał przewodniczący komisji rewizyjnej, Bolesław Chwarścianek. Jeśli go przeczytali, to wiedzieli, że za kampanię związaną z plebiscytami zapłaciłem na wszelki wypadek z własnej kieszeni (mam faktury). Mimo to zrobili to, co zrobili.
Chodziło więc o zwykłą zawiść ludzką?
- To paskudna cecha niektórych Polaków. Pisał o niej Melchior Wańkowicz. Na jej określenie używał także innego słowa - kundlizm. Osiągnąłem sukces o zasięgu regionalnym, stałem się osobą rozpoznawalną w Wielkopolsce. I trzeba mnie było ściągnąć do parteru.
To nieładnie.
- Bardzo nieładnie. Niewielu było takich, którzy po tym sukcesie wyciągnęli do mnie rękę, czy zadzwonili z gratulacjami. Do wyjątków należał starosta pilski Eligiusz Komarowski, chociaż był w plebiscycie moim konkurentem.
A pan prezydent? Taki sukces to chyba prestiż dla miasta?
- Pan prezydent zaprosił mnie na spotkanie do Urzędu i powiedział: No to zrobiłeś sobie niezły "pijar". A teraz usuń się trochę, zniknij na jakiś czas, ponieważ przeszkadzasz mi w kampanii.
Dlaczego nie posłuchał Pan prezydenta i nie zszedł do podziemia?
- Nie miałem poczucia, że robię coś zagrażającego panu prezydentowi.
Padło w tym wywiadzie dużo gorzkich słów.
- Prawda, ale takie są realia. Nie oznacza to, że jestem dziś człowiekiem zgorzkniałym. Wręcz przeciwnie. Pojawiły się przede mną nowe wyzwania, którym z pasją zamierzam się poświecić. Tego co się stało nie oceniam w kategorii osobistej porażki. To tylko jedna karta w książce mego życia. Przewracam ją na drugą stronę i zaczynam pisać kolejne jej rozdziały.
Dziękuję za rozmowę.
Napisz komentarz
Komentarze