Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
To trzeba wiedzieć:
Reklama

Pamiętam takie Święta…

Boże Narodzenie we wspomnieniach artystów środowiska pilskiego
Pamiętam takie Święta…

U wielu z nas w przedświątecznym okresie rodzi się tęsknota za świętami, które były kiedyś, dawniej… Każdy tęskni właściwie za czym innym… Jedni za śniegiem, którego zawsze było pod dostatkiem i nie wyobrażano sobie, że mogłoby być inaczej. Tęsknią więc za wojną na kulki z chłopakami z sąsiedniego osiedla albo po prostu za śniegowym bałwanem z garnkiem na głowie i łopatą pod pazuchą. Jeszcze inni wspominają z rozrzewnieniem kapustę z grzybami przygotowywaną przez mamę albo cukierkowe bombki zawieszane na choince, którą najpierw trzeba było samemu przytargać z lasu. A jak pamiętają święta nasi artyści? Zapytaliśmy…  (obok nazwisk podajemy rok urodzenia oraz miejscowości, z których pochodzą ich świąteczne wspomnienia).

 

Opowiada Tadeusz Ogrodnik, artysta malarz, rysownik, grafik, rocznik 1955, Rybowo k. Gołańczy:

- Mieszkaliśmy w Rybowie, 5 km na południe od Gołańczy, 15 km do Wągrowca. Rodzice mieli gospodarstwo. To były inne czasy… Najpierw trzeba było do lasu pójść po choinkę, a szło się przez śniegi! Bo w latach 60-tych święta zawsze były białe. Zima była, że łuuuuuu! Zaspy, śniegi po pas, saniami jeżdżono. Przynosiło się jakiegoś świerka i trzeba było go ubrać. Na gałęzie kładło się watę imitującą śnieg, świeczki trzeba było zaświecić… To były zwykłe świeczki zapalane ogniem, bo nie było jeszcze w naszej wsi prądu. Trzeba było uważać, nie można było zaświecić lampek i sobie pójść, więc jak się je zaświeciło to siedziało się już przy stole. A ozdoby samemu się robiło: łańcuchy i inne. Na choince były także wieszane cukierki, ale oczywiście zaraz się je wyjadało. I były też prezenty, mimo, że była wtedy bieda gomułkowska. Dokładnie z tamtych czasów pamiętam przygotowania do świąt, ten cały rytuał prania przedświątecznego, świniobicie… Pranie – pościele, obrusy, prześcieradła – wynosiło się na zewnątrz i kładło na krzewy. Najpierw ścisnął to mróz. Po jakimś czasie takie sztywne jeszcze od mrozu pranie zabierało się do domu i tam dopiero dosuszało albo prasowało. Pamiętam, żelazko mieliśmy stare, z duszą, bo nie było przecież prądu. U nas światło pojawiło się dopiero w roku 62, czy 63. No i wcześniej też biło się świniaka. Przychodził znajomy rzeźnik, nie zawodowy, tylko taki domowy. Zabijał świnię, rozebrał ją i dzielił mięsa - co na kaszankę, co na to, na tamto. To wszystko trwało cały dzień, a na koniec robiło się tzw. smażonkę z wątróbki, cebulki i odrobiny mięsa. To było święto, impreza. Stawiało się gorzałkę na stół. W samą wigilię zawsze na stole były ryby i piekło się placki – i to była ogromna uciecha, bo na co dzień tego nie było. A święta obchodziło się już bardziej na bogato, bo wcześniej porobiono te wszystkie szybki i wędliny. I chodziło się na pasterkę, pieszo. A kościół był w Grylewie - 7 kilometrów od naszego domu. Szło się i szło, czasami sąsiad wziął z sobą ćwiartkę na rozgrzewkę! Do nas w wigilię przychodził Gwiazdor. Ale zanim dał prezenty to lał dzieciarnię ino buczało! Chodził z lejcem i lał! Pamiętam też, że były specjalne kolorowe opłatki, które w wigilię zanosiło się do żłoba zwierzętom.

 

Opowiada Alfred Aszkiełowicz, artysta malarz, grafik, rocznik 1936, Zofiówka koło Wilna:

- Mieszkaliśmy w Zofiówce, 25 kilometrów od Wilna, gmina Turgiele – znana z partyzantki. Śniegi tam były zawsze wielkie. Jak się wstawało rano, śnieg sięgał równo parapetów! Zaspy olbrzymie. U nas wigilia zaczynała się bardzo późno w nocy. O 22.00, 23.00. Wszyscy byli bardzo zarobieni, ojciec był rolnikiem i zawsze miał robotę. Czekało się na wszystkich, by przy wigilijnym stole zawsze być całą rodziną. Miałem trzech braci. Pod obrus kładliśmy sianko. Pamiętam, że do jedzenia były kisiele różne - z owsa, z żurawiny. I zawsze był opłatek. A siano, które leżało pod obrusem, po kolacji zanosiło się do obory, dla zwierząt, dla krów. Zabawki robiliśmy sobie sami. Mieliśmy tajne nauczanie z nauczycielką z Wilna. Chodziłem na to nauczanie z bratem, kuzynką i kuzynem. I ta nauczycielka potrafiła rysować, a że nie było elementarza ona, gdy wracała do nas z Wilna przywoziła nam zawsze przerysowane literki – fragment elementarza. To mi się bardzo podobało od dziecka. No i na tych zajęciach robiliśmy te rożne zabawki, jeże ze słomek…  Także rysowaliśmy. Zapamiętałem, że pewnego razu nauczycielka dała nam za zadanie zilustrować wiersz zatytułowany „Zima”. Pani wszystkim pomagała, tylko ja narysowałem swoją ilustrację sam… Tak powstała moja pierwsza artystyczna praca, tak ją zapamiętałem.

 

Opowiada Janusz Argasiński, artysta malarz; rocznik 1953, Przemyśl:

- Pamiętam, że bardzo zawsze czekałem na Mikołaja - do nas przychodził Mikołaj – tylko i wyłącznie. Ten dzień to było szczęście, bo wiedziałem, że zawsze coś tam zostawione dla mnie przez Świętego Mikołaja będzie. Ale Nie liczyłem na wiele, rodzice nie byli zamożni. Mój ojciec chorował; po przejściach wojennych, obozach miał traumę. Miał przyznaną niewielką rentę poobozową 102 zł – nawet na tamte czasy były to pieniądze żadne. Wtedy, jak dostało się buty czy sweter – to było szczęście. A zabawki robiłem sobie sam. Od małego miałem zdolności manualne odziedziczone po ojcu, który był restauratorem instrumentów muzycznych. Ojciec potrafił od początku do końca zrobić skrzypce czy akordeon. Ja przypatrywałem się, jak pracuje… Ceniłem go za to.  Sam okres świąteczny był czymś wielkim dla mnie. Jak święta – to kościół. Wtedy podkreślało się bardziej stronę duchową świąt, ona była ważna. Uroczystości kościelne budowały wzniosłość tych świąt. Oczywiście była także zabawa – było mnóstwo śniegu, więc chodziło się na narty, łyżwy, sanki. Miałem, pamiętam, takie łyżwy saneczkowe, z dwiema płozami. W święta na stole gościły u nas głównie potrawy z ryb. Ojciec gotował bardzo dobrze, a był także wędkarzem. Łowił ryby i przygotowywał potrawy częściowo po żydowsku. Rodzice zanim trafili do Przemyśla mieszkali na Wołyniu. Tam sporo różnych nacji mieszkało, także Żydów. Wszyscy się asymilowali, jedli także to samo. Stąd te przepisy żydowskie. Były na święta także makowce, mama robiła świąteczną babę.

 

Opowiada Katarzyna Olter, fotograf, członek WZAP, rocznik 1973, Piła:

- Pamiętam, że jak byłam dzieckiem, mama krzątała się po tym naszym malutkim mieszkanku, a my z Jackiem pomagaliśmy jej zawsze przy wiśniowym torcie. Wiśniowy tort to była nasza świąteczna tradycja. Musiał być zawsze na święta, ale także na inne wyjątkowe okazje. Ten wiśniowy tort nie był jak dzisiejsze ciasta. Miał naturalny krem zabarwiany przez zagęszczony sok wiśniowy, który nasza mama robiła z wiśni z drzewa z naszego ogrodu. Te wiśnie wcześniej my sami z Jackiem zrywaliśmy, a mama je przetwarzała. A najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że mama dawała nam po wszystkim miski i łyżki do wylizania… Wylizywaliśmy ten krem i masę paluchami, bo łyżka przecież tego nie zgarniała tak dobrze jak paluch! Pamiętam, że mama nawet do końca jakby konsekwentnie nie czyściła tej miski z masy… Zostawiała celowo sporo po bokach, byśmy mieli więcej do lizania i byśmy mieli radochę. Ja dzisiaj robię dokładnie tak samo z moimi miskami po ciastach i zawsze zostawiam je dzieciom do końcowej obróbki! To dotyczyło zresztą wszystkich placków, jakie były bez mamę pieczone w naszym domu. A piekła i sernik pyszny, i makowiec. Mama pochodziła z Kaszub i na stole zawsze było 12 potraw kaszubskich. Nie było tylko barszczu na wigilię, była zupa rybna.  

U nas w domu zawsze była żywa, pachnąca choinka. Ubieraliśmy ją z Jackiem zawsze rano w wigilię.  I zawsze było na niej pełno jabłek i cukierków. A moją i Jacka tradycją było to, że te cukierki nigdy nie doczekały kolacji wigilijnej! Mimo, że nie były z czekolady. Mimo, że były zwykłe i twarde zostawały po nich tylko papierki. Pamiętam, że nawet jak jechaliśmy do cioci i wujka, którzy nie mieli dzieci, oni zawsze pozwalali nam opędzlować ich choinkę! I to sprawiało i nam i im ogromną radość. Pamiętam też wigilijne rozczarowanie. Któregoś roku rano usłyszałam krzyk Jacka: Kasia! Kasia! Gwiazdor przyjechał! Wyobraziłam sobie szybko, że jakimiś saniami zaprzężonymi w renifery! Szybko pobiegłam do drzwi, ale jego już nie było. Zostawił tylko paczki. Wróciłam więc biegiem do pokoju i wyjrzałam przez okno, by móc go zobaczyć. Zdążyłam! A on miał dziwną, całkiem niemikołajową brodę, był chudy i cały jakiś niewydarzony! A co przelało czarę mojej goryczy – wskoczył szybko do taksówki i odjechał!

 

Opowiadają Anna Kluza (malarstwo, rzeźba, animacja malarska) i Alina Kluza-Kaja (rzeźba, malarstwo, medalierstwo); bliźniaczki z rocznika 1985, Nowy Buczek, gmina Lipka:

- Przez wiele lat, zanim pojawiły się małe dzieci, w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia mieliśmy w domu tradycję grania w grę świąteczną, którą z Alinką same stworzyłyśmy. Pionkami były wyrzeźbione przez nas małe choinki, a plansza miała kształt dużej choinki bożonarodzeniowej. Około dwunastu dorosłych osób zasiadało na kilka godzin przy wspólnym stole. I graliśmy przesuwając choinki po planszy. Gdy trafiło się na oznaczone pole, losowaliśmy pytanie-zadanie ze wspólnej puli. A te pytania-zadania przygotowywali wszyscy. Trzeba było na przykład skakać na jednej nodze dookoła stołu krzycząc: Kocham moją rodzinkę! Albo wypić kielich wina naszej produkcji do dna! :-) Oczywiście były także nagrody losowane ze wspólnego wora prezentów. Było mnóstwo śmiechu i zabawy, która pozwalała nam zbliżyć się do siebie i spędzić cudowny czas razem.

zebrała: eKi

na zdjęciach: bombki wykonane przez uczniów pilskich szkół 

 



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

fani 01.01.2020 14:06
leman, hejterze, bolesnego zdechnięcia w tym roku!

kultura odejść 01.01.2020 16:04
Dziękując za szczere i otwarte życzenia zapodaję dla zespołu GPS100 z jej kierownictwem w różowej garsonce na czele, nie życzenia zdechnięcia w męczarniach a aktywnego zejścia. Otóż w tym wątku pokazano 10 bombek. Jest propozycja ubogacenia ich w elektroniczny system inicjujący, zakodowany na jeden wspólny sygnał. Tak przygotowany elektronicznie zestaw wypełniony semtexem i odrobiną trójnitrotoluenu następnie we współpracy wzajemnie wciskacie sobie w duupy tak przygotowane bombki. Po zakończeniu wszyscy idą nad lagunę, to znaczy na teren, gdzie niegdyś Heniek zamierzał skąpać Brodalę (4 listopada 2005 roku). Tam stajecie w ordynku nad brzegiem a podpiierrdalacz z Ujścia, jako doświadczony w technice ostrych cięć wciska guzik inicjatora detonacji. I pierrdut! Flaki, kości, mózg na ścianie. Prawdziwa sztuka ludowa jest wieczna i ma wiele zastosowań.

pracownik rozbioru 02.01.2020 09:10
Z tymi mózgami to bym się nie zgodził, bo skąd?

według rozdzielnika 12.01.2020 21:01
Jest problem jak wykorzystać, komu zainstalować proponowane bombki? Bo ostatnio nie widać u nas naszego bossa Ojca Chrzestnego. On może znowu się wykręcić jak w sprawie poznańskiej, gdzie już, już był zapuszkowany. A tu bombki. Jeśli zebrać wszystkich do kupy - nomen omen - może się okazać, że 10 to za mało. Bo żurnaliści, redaktorzy, wydawcy, politolodzy w rodzinami plus wnuki, Krajna, Mazury, wiocha na peryferiach! Mało, panie mało!

Jonasz lemanowic 31.12.2019 19:52
Widzisz Krycha, wszystko można zgnoić, spotwarzyć, obrzucić góvnem, osrrać, obrzygać, nasmarkać patologiczną wydzieliną, zwalić zawartość terrarium tureckiego. Co tam święta, dobra nowina. Ja swoje: chuuj, pizzda, duupa, sranie, ***, pierrdolenie w zad. Treść mego żywota jest constans: chuuj, pizzda, duupa, sranie, ***, pierrdolenie w zad. I taki zdechnę

LM 01.01.2020 13:26
Ten tekst ściągnięty z pierwowzoru i przekształcony nieco jest wyrazem wtórnej osobowości, miernoty intelektualnej GPS100. Leżenie do góry duupą zapewnia jedynie osiągi typu portki blue dżins w kolorze brown i chlanie do zbydlęcenia.

LM 31.12.2019 12:46
Widzisz eKi, wszystko można zgnoić, spotwarzyć, obrzucić góvnem, osrrać, obrzygać, nasmarkać patologiczną wydzieliną, zwalić zawartość terrarium redakcyjnego. Co im święta, dobra nowina. Oni swoje: chuuj, pizzda, duupa, sranie, ***, pierrdolenie w zad. Treść żywota Grupy Pościgowo-Szpiegującej 100kłosy jest constans: chuuj, pizzda, duupa, sranie, ***, pierrdolenie w zad.

Robin do Jacha platfusa 30.12.2019 21:20
Tato, tato, kup mi turecki irygator

Brodnica - Iława w pół drogi 31.12.2019 12:39
Kilka lat temu rozpamiętywano na portalu miejscowego grajdoła medialnego, chyba faktypilskie.pl, problematykę płaskostopia. Otóż na facebooku Milena Anna Szalbierz Witosławska zamieściła zdjęcie - scenkę rodzajową - przedstawiające Milenę, Krzysztofa (śniadek) i małego chłopczyka, rocznego, najprawdopodobniej Maxa. Max w czapeczce na główce, ale boso, bo plaża, zwały piachu. Stopy chłopca były dotknięte platfusowatością. Co dalej z rozwojem Maxa, wisi nam to. Przeważnie ta wada, lub lepiej, niedoróbka znika przy prawidłowym postępowaniu ortopedycznym rodziców. Malec ma już prawie 6 lat i z pewnością może na stojaka sięgnąć do rowa dziadka. Dzisiaj mamy do czynienia z oświadczeniem Grupy Pościgowo-Szpiegującej 100kłosy, kierowanej przez redaktora i wydawcę z wiochy na peryferiach, jakoby nikomu nieznany Jachu miał platfusa. Kogo to obchodzi? Zbieranie takich zbędnych informacji stanowi treść istnienia GPS100kłosy. Te dane gromadzone w archiwum Czarnego Barana Pikadora z siedzibą w Pasibrzuchu są w razie potrzeby puszczane do miejscowej prasy w celu spotwarzenia osób nielubianych przez Stokłosę. Na przykład Hanna Gapińska została przedstawiona jako żarłok. Będąc w Farmutilu w delegacji Unii Pracy przyjmowanej z udziałem Marka Pola, pasła na koszt Stokłosy, który zaoferował poczęstunek wybitnym gościom, w tym ówczesnemu wicepremierowi, ministrowi infrastruktury (2001-2004). Fakt udziału w poczęstunku został odkurzony i odpowiednio przyprawiony po krytycznej wypowiedzi Hanny Gapińskiej w sprawie smrodów emitowanych z Farmutilu, upodlających życie mieszkańców pilskiego oraz zamiarem inwestora zwiększenia potencjału przetwórczego dającego obezwładniający smród. I tak, przeszliśmy od platfusa do Farmutilu, kolosa na glinianych nogach. A Heniek na Mazurach iryguje panienkę.

klap 31.12.2019 19:48
napisał wieprz lemanowic janusz hejter pilski

święty Walenty 01.01.2020 01:50
O ile chodzi o hejt, to występuje tylko w działalności GPS100. Opis hejtu nie jest hejtem a troska o platfusa Maxa jest objawem sympatii.

demokracja bezpośrednia 01.01.2020 02:04
Na uwagę Brodali zgłoszoną w czasie zebrania wiejskiego w srawie smrodów z Farmutilu, Stokłosa odparł: pańskie góvna, które pan wykichasz ze swojego domu ja biorę na swoją oczyszczalnię i musze je wąchać.

terror śmiłowski 01.01.2020 13:42
Jednak Brodala płacił za swoje wykichania do kolektora ściekowego. Stokłosa zaś ubogacał atmosferę w smrody i zmuszał ludność do wąchania jego smrodowości za frico.

tacka kelnerska 01.01.2020 13:37
Po tych doświadczeniach z Gapińską wojewoda Dziuba został ostrzeżony przez sozologów ze Stowarzyszenia, aby nie dał się namówić na udział w biesiadzie zorganizowanej w Farmutilu w razie wizytowania tego zakładu. Wojewoda odmówił. Co to były za umizgi, akty proszalnych zapraszań, lansady, ukłony. A Dziuba wychodzi. I jak tu pokazać w razie czego narodowi, że żre senatorskie kaszanki, kiełbasy, szynki i polędwice!, zapija czymś nieznanym, wydłubuje resztki z paszczy, że też i wojewoda pasł się u Henryka,nażerał się na zapas?

Od kaszanki wolę Karkówkę - Mariusz 01.01.2020 17:22
Nie to, co za prezydentury Lecha "Bolek" Wałęsy. Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jerzy Milewski zachwalał pobyt u senatora dziękując za półtoradniowy pobyt w tym pięknym miejscu. I bęc, bęc kieliszkami z obecnymi generałami, pułkownikami, instruktorami lotnictwa. A w tle parująca kaszanka na półmisku.

hłehłehłe 26.12.2019 08:57
Leman, czy to prawda, że jak chcesz zamontować choinkę, to osadzasz ją w wyślizganej dópie swego syna?

Czarny Baran Pikadora 31.12.2019 12:40
Nie był na święta.

Gozda Paulina 01.01.2020 13:44
A wogóle, kiedy był?

p***z ujski 01.01.2020 14:04
Od 25 września a wyleciał z Goleniowa 10 grudnia.

precyzer 01.01.2020 14:07
p***z - p o d p i e r d a l a c z

ośrodek badawczy stojaków w Białośliwiu 4 Stycznia 01.01.2020 01:59
Podobno redaktor wydawca z wiochy na peryferiach sprzedaje po wsi stojaki do choinek, które wykonuje u siebie na podwórku. Po prostu, bierze butelki po Dżek Danielsie 3 litry, odbija szyjkę, wlewa rzadki beton (oszczędnie) i wkłada wyciętą szyjkę plastikową z butelki po wodzie mineralnej, koniecznej zapitce. Obecnie trwają prace w chawirze nad użyciem pustych kartonów po soku grapefruitowym, rozjaśniaczu zachlanych umysłów. Są sygnały o pierwszym tysiącu prototypów na przyszły rok choinkowy po 23 złote za egzemplarz. Przy pełnym pokryciu zapotrzebowania rynku i zbycie wystarczy na 1000 flaszek wódki, co zaspokoi zapotrzebowanie chawiry na 4 Stycznia na rok.

prawda 01.01.2020 14:10
Te stojaki są idealnie dopasowane do rozkalibrowanej dópy lemana syna

do gupków 10.01.2020 13:43
po co pchać stojak na duupę?

terapeuta uzależnień 01.01.2020 16:09
Uważam, że 1000 flaszek nie wystarczy. Tam się chla potężnie.

Ostatnie komentarze
Autor komentarza: plus dodatniTreść komentarza: Informuje się starca lemanowicza o całkowitym braku erekcji... To stały fragment gry u impotentów intelektualnych.Data dodania komentarza: 20.11.2024, 12:04Źródło komentarza: "Szydercy" - odcinek 22.Autor komentarza: HefajstosTreść komentarza: Dobrym może być miejsce spoczynku Rycha we wsi zabitej kołkami i dechami i pałą ormowską domniemanego, niedookreślonego tatusia.Data dodania komentarza: 20.11.2024, 11:26Źródło komentarza: "Szydercy" - odcinek 22.Autor komentarza: pokój bez klamekTreść komentarza: Ja bym rozgraniczył picie płynów, których skutkiem jest wygaszenie trzęsiączki starczej a który płyn nie ma wpływu na trzęsiączkę. Z mojego doświadczenia jak byłem studentem, miałem kumpla w akademiku. Mimo młodego wieku (22) nie był w stanie funkcjonować bez flaszki wódki od rana. Trząsł się i klekotał szukając swojej teczki, a tam likier curacao albo miętowy, albo cherry. Po wytrąbieniu dwóch setek, natychmiast uspokajał się. Drżenia wygasały się natychmiast. Są napoje bezalkoholowe, ale one nie dają skutku tłumienia drgawek. Niektóre soki mogą przywracać kontakt ze światem. O tym informował ludność Mariusz Szalbierz w komunikacie Kolegium Redakcyjnego Tygodnika Nowego, że sok grapefruitowy daje efekt w postaci odświeżenia umysłu.Data dodania komentarza: 20.11.2024, 11:16Źródło komentarza: Kult kłamstwaAutor komentarza: do głupkaTreść komentarza: Odmiana nazwisk zakończonych na -wicz w liczbie mnogiej wymaga końcówki -wiczowie a nie -wicze.Data dodania komentarza: 20.11.2024, 11:04Źródło komentarza: Kult kłamstwaAutor komentarza: psychiatraTreść komentarza: Brunek ze swoim emploi jest protoplastą Tuska.Data dodania komentarza: 19.11.2024, 17:51Źródło komentarza: Czy burmistrz Wolski próbuje ponownie skłócić gminę?Autor komentarza: IV BTreść komentarza: On, ten Noska chciał napisać, że przeżywają, ale mu się omsknął gruby paluch roztrzęsiony ze starości i konsumpcji płynów. Obok jest klawisz -u-. I wyszło, że przeżuwają. Nosce wsio ryba, co kto i komu do czemu.Data dodania komentarza: 19.11.2024, 17:30Źródło komentarza: Kult kłamstwa
Reklamadotacje rpo
Reklama