Ile razy w życiu użądliła Cię pszczoła?
Nie mam pojęcia. Może na początku jeszcze się to liczy, ale przez te kilka lat użądleń było sporo. Chociaż przez ostatnie dwa chyba mniej, bo stale pracuję nad pszczołami i nad tym, żeby były i miodne, i łagodne. Ale na przykład podczas ostatniego przeglądu okazało się, że jedna z rodzin jest bardzo agresywna. Mówiąc wprost – gdy tylko otworzyłam ul, wystrzeliły z niego jak z procy, obsiadły mnie całą gromadą i potraktowały żądłami. Na jednym tylko ramieniu naliczyłam czternaście śladów po użądleniach. Dalej nie liczyłam, nie było czasu, trzeba było wirować miód.
Ha, to się nazywa prawdziwa pasja. Jak ona się narodziła? W kręgach dziennikarskich zawsze kojarzona byłaś z zamiłowania do ornitologii, a tu proszę. Nie ptaki, lecz pszczoły.
Myślę, że to po prostu przeznaczenie (śmiech). Moi pradziadkowie byli pszczelarzami, mój tata zawsze marzył o pszczołach, a we mnie ta chęć posiadania pszczół zawsze gdzieś tkwiła. Masz jednak rację – długo bliżej mi było do ptaków. Może dlatego, że są bardziej widoczne, także w miastach, więc jest więcej okazji do obserwacji.
Podczas pracy dziennikarskiej miałam okazję zaglądać do pasiek, rozmawiać z pszczelarzami, przyglądać się pracy pszczół. Takim momentem przełomowym była jesienna rójka, którą ściągałam z wysokiej olszy z kolegą Stanisławem Jendrzejewskim. To po tym wydarzeniu zaczęłam na poważnie myśleć o założeniu pasieki. Kiedy w moim gospodarstwie pojawiły się pierwsze ule, moje patrzenie na świat wokół zaczęło się zmieniać. Zaczęłam dostrzegać całą masę stworzeń, na które wcześniej nie zwracałam uwagi. Łowiki szerszeniaki, taszczyny pszczele, klecanki, makatki…
Mów do mnie jeszcze... Znam osy, szerszenie, bąki, trzmiele, a nie jakieś tam łowiki czy klecanki (śmiech). Już lepiej skupmy się na pszczołach. Co zwykli zjadacze miodu powinni o nich wiedzieć?
Chciałabym, żeby każdy z nas nosił w sobie wdzięczność i pokorę wobec świata przyrody. Każdy owad, ptak, grzyb, roślina, mają swoją rolę, każdemu coś zawdzięczamy, od niego zależymy i nasze działania nie są obojętne dla mieszkańców naszych ogrodów, pól, lasów.
O taką więź z przyrodą chyba łatwiej, gdy mieszka się na wsi. W mieście czasami wydaje się nam, że ten świat przyrodniczy nie ma dla nas większego znaczenia. Na wsi wszystkie zjawiska zachodzące w przyrodzie są bardziej widoczne i czasami bardziej dotkliwe.
Pięknie powiedziane.
No, ale jeszcze nie udzieliłam odpowiedzi na Twoje pytanie. Co zwykły zjadacz miodu wiedzieć powinien? Otóż każdy z nas może pomóc pszczołom. Wystarczy na balkonach, w ogrodach siać i sadzić rośliny miododajne. Wystarczy nie rugować mniszka z trawnika, pozwolić na to, by na trawniku pojawiła się koniczyna. Na żywopłot zamiast tui wybrać na przykład śnieguliczkę, która kwitnie od czerwca do października. Takie drobne działania, wykonane przez wielu ludzi, dają świetne wyniki w zakresie tworzenia przyjaznych miejsc do życia dla owadów zapylających.
Skąd właściwie to wszystko wiesz?
Czytam, rozmawiam z innymi pszczelarzami, obserwuję świat wokół mnie. Ukończyłam także technikum pszczelarskie w Tucholi.
Ale historia. Nawet nie podejrzewałam, że jest taka szkoła...
Wydawało mi się naturalne, że same marzenia o pasiece i dobre chęci nie wystarczą, dlatego zaczęłam szukać możliwości zdobycia wiedzy o pszczołach i gospodarce pasiecznej. Taka możliwość pojawiła się, gdy w Tucholskim Centrum Edukacji Zawodowej ruszyły kursy zawodowe z prowadzenia i organizowania produkcji pszczelarskiej, kończące się egzaminem i zdobyciem zawodu technik pszczelarz. Byliśmy pierwszym rocznikiem, a zajęcia z nami prowadzili pszczelarze z wieloletnim doświadczeniem. Uczniami byli w większości pszczelarze - od nastolatków po seniorów na emeryturze. Oprócz wiedzy teoretycznej, mogliśmy więc czerpać z doświadczeń kolegów, którzy swoje pasieki prowadzili nawet pół wieku. Zadbano o to, żebyśmy mogli przyjrzeć się pracy pszczelarzy spod Tucholi gospodarujących na ulach trzcinowych czy posiadających linie technologiczne do wyrobu węzy. Uczyliśmy się o pszczołach, uprawie roślin, dzieliliśmy się doświadczeniami z produkcji takich nowinek jak ziołomiody. To był dobry, intensywny czas, który pomógł mi przy budowaniu własnej pasieki.
Przy pszczołach jest tak, że ciągle pojawiają się nowe pytania, na które szuka się odpowiedzi. Każda wizyta w pasiece jest inna, ciągle pojawiają się jakieś niespodzianki, więc w zasadzie praca przy pszczołach to nieustający proces uczenia się i doświadczania.
Rozumiem, że pszczeli temat można także zgłębić czytając książkę "Z głową w ulach". Pomysł na książkę przyszedł nagle czy narodził się dawno i sobie dojrzewał?
O książce myślałam już prawie od dwóch lat. Troszkę na zasadzie, że „fajnie by było”. Potem Marek Pióro, autor książek o ptakach i bloga Plamka Mazurka, polecił mnie Piotrowi Brysaczowi z wydawnictwa Paśny Buriat. Rozmawialiśmy o tej książce nad Czarną Hańczą, w Budzie Ruskiej. W tym roku nad tą samą Czarną Hańczą oglądaliśmy gotową książkę, a 11 sierpnia opowiadałam o niej na Festiwalu Literackim Patrząc na Wschód.
„Z głową w ulach” to opowieść o pszczołach, świecie wokół pasieki i trochę także o mnie. Rozdziały opowiadające o tym, jak wygląda dany miesiąc w pasiece, poprzeplatane są opowieściami o Krajnie, o pasjach, o podróżach. To opowieść o zachwycie pszczołami i różnorodnością świata.
"Z głową w ulach" to książka z Twoimi tekstami, z Twoimi zdjęciami, czytelnik gołym okiem widzi ogrom włożonej w nią pracy. To porządne i pięknie ilustrowane wydanie. Długo pracowałaś nad tym projektem?
Zdjęcia zbierałam przez kilka lat. Podczas pracy nad książką wysłałam do wydawnictwa 573 zdjęcia. Potem okazało się, że brakuje nam tych najważniejszych i znów musiałam przeglądać archiwa. Ostateczny kształt książka nabrała w dwa miesiące. Potem tekstami i zdjęciami zajęła się niesamowita Maja Witecka, która składała książkę i która zaprojektowała okładkę.
Były po drodze jakieś nieprzewidziane trudności, "przygody"?
Zwichnięcie stawu skokowego, które unieruchomiło mnie na kilka tygodni. (śmiech) Taki czas trwania w jednym miejscu jest bardzo potrzebny do planowania, do dopracowania pomysłów, do zastanowienia się, czy aby na pewno mam coś do przekazania. Więcej przygód nie pamiętam!
O.K. Niech Ci będzie. Tą jedną się zadowolę. A teraz trochę o Tobie. Pszczelarka, ale też dyrektorka Domu Kultury w Miasteczku Krajeńskim. To dość egzotyczne połączenie. Do tego rodzina, piątka dzieci, wnuki...
Dodaj jeszcze duży ogród, podróże, działalność społeczną. Jeśli zapytasz, jak to wszystko ogarniam, to odpowiem szczerze – czasami nie ogarniam. Dlatego coraz częściej staram się wybierać, rezygnuję z niektórych okazji, nie chce mi się już poświęcać swojego czasu dla rzeczy wątpliwych.
Coraz częściej zamiast gdzieś biec, wolę usiąść na ławeczce w ogrodzie, patrzeć na życie toczące się wokół i chłonąć spokój płynący z pól, z wieczornego nieba. Siedzę na tej ławeczce, nigdzie się nie spieszę, a zaglądają do mnie dzierlatki, przelecą gęsi wracające z żerowiska, znad błotek odezwą się żurawie, gdzieś przemkną sarny i zające. Na ziołowych i kwiatowych grządkach kręcą się motyle, pszczoły. To taki dobry czas.
Ale epicko. Po tej wypowiedzi już o nic nie powinnam pytać, by nie zakłócić odbioru.
No nie, pytaj dalej.
W takim razie jak wygląda Twój typowy dzień pracy?
A co to jest typowy dzień pracy? (śmiech) Muszę dostosowywać swoje plany nie tylko do zmieniającej się sytuacji zawodowej, ale i do dzieci, wnuków, pszczół. Nauczyłam się nie planować w jakiejś dłuższej perspektywie, bo wszystko się zmienia. Pojawiają się nowe okazje, pomysły, ludzie, rzeczy niezbędnie konieczne do zrealizowania. Wszystko płynie. Jeśli jest w miarę stabilnie, zaczynam dzień od pasieki i ogrodu, piję poranną kawę i jadę do domu kultury. Bardzo cenię sobie rozmowy z współpracownikami, podczas których pojawiają się niesamowite pomysły, jak zrobić fajne rzeczy przy pomocy skromnych środków, którymi dysponujemy. Po pracy kolejna praca. W pasiece, w ogrodzie, dziennikarska.
Plany na przyszłość? Będzie nowa książka?
Tak, jesteśmy umówieni z Piotrem na dwie książki, nad którymi aktualnie pracuję. W perspektywie jest jeszcze książka, w której połączę pszczelarską pasję z podróżami, ale pomysł jeszcze dojrzewa.
I ostatnie pytanie za sto punktów: Czy ty w ogóle lubisz miód?
Uwielbiam!
Dziękuję za rozmowę.
***
Marta Konek jest autorką przewodników i monografii o Łobżenicy i regionie Krajny. Pszczelarka, dziennikarka, dyrektor Gminnego Domu Kultury w Miasteczku Krajeńskim. Prowadzi pasiekę "Z głową w ulach". W 2020 r. otrzymała stypendium Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie kultury, w ramach którego napisała i wydała książkę dla dzieci "Kasia w pasiece". Wcześniej nagradzana była za działalność kulturalną przez Starostę Pilskiego i Burmistrza Łobżenicy.
***
"Z głową w ulach" to opowieść o pszczołach z Krajny miodem płynącej, to książka z pasją i o pasji- mówi pani Marta. Jest przeznaczona zarówno dla tych, którzy prowadza swoje pasieki, jak i dla tych, którzy pszczelarzami nie są, ale fascynuje ich świat owadów i roślin. To także opowieść o szukaniu swojego miejsca na ziemi i spełnianiu marzeń oraz o otwartości na świat w całej jego przyrodniczej i społecznej różnorodności.
Foto: Archiwum prywatne M. Konek.
Napisz komentarz
Komentarze