Najbardziej prestiżowa impreza - Ironman to bezapelacyjnie Mistrzostwa Świata na pełnym dystansie. Te przez wiele lat kojarzone są z miejscowością Konie na Hawajach. Ale w tym roku mężczyźni startowali już w Nicei (Francja), kobiety z kolei tradycyjnie na Hawajach.
Wiadome jest, iż w MŚ startują najlepsi profesjonaliści i age grouperzy na świecie/ Ci, którzy wywalczyli wcześniej sloty (miejsca) w jednym z wielu oficjalnych wyścigów na całym świecie.
Miejsce w tegorocznym championacie, zapewniła sobie pilanka Anna Michalak. I to nie za ładne oczy… Musiała, zgodnie z wymogami zdać pewne egzaminy.
Ale do brzegu! Ania musiała zakwalifikować się na te zawody, startując w jednej z wyznaczonych przez IM imprez sportowych, również na pełnym dystansie. To oznaczało, że jeśli zakwalifikuje się na MŚ, będzie musiała pokonać ten dystans dwa razy w ciągu jednego roku.
- Wraz z trenerem Michałem Bednarskim z Łodzi, zdecydowałam się, że na kwalifikacje pojadę w czerwcu do Hamburga – oświadcza mi Ania. - Współpracę z tym trenerem rozpoczęłam dopiero na początku stycznia, a więc czasu na przygotowania było bardzo mało – dodaje.
W dodatku zawody w Hamburgu miały być jej debiutem na tak długim dystansie, więc szanse powodzenia były nikłe…
Powtórzę po raz kolejny! Podziwiam tą charakterną kobietę nie od dziś. Nadal z uznaniem obserwuję jej sportowe wyzwania, bo mając do wychowania 3 dzieci (czwarta córka już pełnoletnia) przygotowanie się do takich zawodów, zajęło jej zaledwie pół roku wyrzeczeń, treningów. Nawet w tak krótki okres przygotowań, z niedowierzaniem spoglądało wielu.
Cofnę się nieco wcześniej. Ania gościła już w naszej redakcji i na naszych łamach już w połowie 2022 roku, gdy wróciła w bardzo udanych dla niej triathlonowych Mistrzostwach Polski.
To był jej przełom, a dokładniej późniejsza przepustka do udziału w Mistrzostwach Świata w Abu Dhabi. Dopiero stając tam na starcie, z orzełkiem na piersi – szczerze wyznawała – Wtedy uzmysłowiłam sobie, że to nie był wówczas sen…
Pilska zawodniczka Anna Michalak, zakwalifikowała się i wystartowała teraz w tych topowych zawodach na Hawajach. Wspomina dziś, że jej udział, sama organizacja wyjazdu, pobyt i start na Hawajach, to porównaniu do Abu Dhabi - żartobliwie mówiąc mały pikuś…
Tak! To wszystko - alles zusammen, graniczyło z cudem!
W zawodach o których marzy każdy dobry triathlonista, Ania omal nie zeszła z trasy.
Dystans składał się z 3,8 km pływania, 180 km roweru i ponad 42 km biegu.
Droga przez Hawaje nie była jednak łatwa. Ania miała jednak cel i nic nie mogło jej powstrzymać od osiągnięcia go. Zaczęła kilkugodzinne codzienne treningi i parła do przodu. Dla tych co Ani nie znają, mogło się to wydawać nierealne.
Pogodzenie bycia mamą z byciem zawodniczką wymagało niebywale skomplikowanej logistyki i bezwzględnego trzymania się założonego planu dnia. Wymagało też sponsorów, dzięki którym można było obniżyć koszty przygotowań i samych startów. Sponsorów Ania musiała szukać sama, więc dodatkowo wykonywała też pracę marketingowca.
- W końcu, po 5 miesiącach przygotowań nadszedł dzień startu w Hamburgu, gdzie wspierała mnie rodzina, byłam też w kontakcie telefonicznym z trenerem.
Zawody przebiegły bez większych niespodzianek, Ania popłynęła, pojechała i pobiegła zgodnie z założeniami, zdobywając slota na MŚ na Hawajach. - Świętować jednak nie było czasu, bo po krótkim odpoczynku (około tygodnia) musiała zacząć przygotowania do Mistrzostw Świata. I tu zaczęły się schody. Po tak wymagającym dystansie organizm powinien dostać dużo czasu na zregenerowanie się, a tego czasu nie było. Treningi znów były długie i ciężkie, więc organizm zaczął się buntować – wyznaje kobieta z żelaza.
Trzy tygodnie przed wylotem start Ani stanął pod znakiem zapytania. Trener z dnia na dzień musiał modyfikować plan treningowy, pozwalając odpocząć mięśniom, które się buntowały. W tym czasie Ania praktycznie nie biegała, a na Hawajach miała przecież pobiec pełny maraton...
Odpoczynek od biegania przyniósł jednak założony skutek i na początku października Ania poleciała na Hawaje. Z przygodami.
Po drodze zaginęła jej walizka i rower …
Na szczęście w końcu i te dotarły na miejsce.
- Dwa tygodnie aklimatyzacji w gorącym wilgotnym klimacie Kony i 14 października z samego rana start. Pływanie przebiegło bez niespodzianek. Po około 15 km roweru złapał mnie jednak skurcz, który praktycznie uniemożliwiał pedałowanie. Przez 20 km jechała i płakała, potem zatrzymała się na punkcie odżywczym i jakoś udało się skurcz pokonać. Do końca trasy rowerowej, która na Hawajach jest mega ciążka (około 1700 m przewyższeń), musiałam już jednak jechać bardzo zachowawczo i spokojnie, żeby skurcz nie wrócił. Po 8 h od startu zameldowała się w strefie zmian i rozpoczęłam katorżniczy bieg po rozpalonej słońcem hawajskiej autostradzie - przypomina
Było bardzo ciężko, były kryzysy, a głowa momentami mówiła "koniec", ale nie po to Ania tam pojechała. Pojechała, aby te zawody skończyć i przywieźć do domu medal, o którym marzy każdy triathlonista.
I przywiozła.
Po 13 h i 26 minutach zadowolona i uśmiechnięta zameldowała się na mecie, zostając pierwszą Pilanką, która ukończyła ten morderczy wyścig.
Aniu jesteś niesamowita!
Mariusz Markowski
Napisz komentarz
Komentarze