Jeśli tak jest, to jest to próba wyjątkowo nieudolnie przeprowadzana, groźna dla wszystkich ale najbardziej dla partii rządzącej. Typowy strzał we własną stopę.
*
Po co więc PiS owi ta zabawa? Intencja jest czytelna - chodzi o geszeft, czyli próbę wyciągnięcia trochę więcej władzy z tych samych głosów. Ale sam pomysł zmian jest rezultatem mentalności osób z otoczenia prezesa walczących zajadle o dostęp do jego ucha. PiS jawi się przeciętnemu Polakowi jako monolit zarządzany przez demoniczny umysł prezesa. A to w coraz większym stopniu nieskoordynowana grupa ludzi, których walka wewnątrz partii zajmuje bardziej niż starcie z opozycją. Prezes na zjeździe partii opisał – z grubsza – co trzeba zrobić z samorządami, grupa posłów dostała zadanie do opracowania. Nikt tego dokładnie nie przemyślał, coś wykombinowali i teraz próbują przepchnąć, żeby prezes był zadowolony.
*
W tej sytuacji cały ten projekt wygląda na machinacje niedouczonych politologów oparty na niezbyt pogłębionej lekturze starych podręczników. Student pierwszego roku uczy się z nich, że małe partie lubią duże okręgi, a duże partie – małe. I jest to prawda, tylko że te reguły działają w pewnych zakresach. Polskie okręgi są już małe – średnio 6,5 mandatu w sejmikach, 5,5 w miastach i 4,5 w powiatach, a więc pole do machlojek jest tu niewielkie.
Metoda liczenia głosów ( u nas od lat obowiązuje metoda d’Hondta) działa w ten sposób, że nagroda dla zwycięzcy zależy nie tylko od liczby okręgów – im jest ich więcej, tym nagroda większa – ale też od tego, ile jest partii – im jest ich więcej, tym znów nagroda większa. Niewykluczone więc, że jeśli w efekcie reformy zredukuje się liczba partii, to oczekiwana premia dla zwycięzcy utrzyma się na poprzednim poziomie.
Według badań ekspertów (w całym materiale operuję rezultatami badań dr Jarosława Flisa z UJ) "Partia rządząca przy obecnych sondażach zyskuje dzięki reformie jeden mandat w województwie, a w każdym jest ich średnio po 35, czyli szału nie ma. Krótko mówiąc: ani to skok na demokrację, ani jakaś szczególna Wunderwaffe. To taki mit, że prezes siedzi w swoim bunkrze i wymyśla cudowną broń, którą wszystkich zakasuje."
*
Oczywistym jest, że jeśli większość okręgów będzie trójmandatowych, to czwarta partia wypada z gry. Tylko że to jeszcze nie znaczy, że PiS na tym zyska, bo może dojść do rekompozycji sceny partyjnej i np. skonsumowania wyborców SLD – skrzydła liberalnego przez PO, a socjalnego przez PSL.
Nie jest to wydumany problem. Z własnych obserwacji wiem, jak silne są w SLD tendencje do stania się przysłowiową "przystawką" dla konkurujących z sobą gigantów. Za cenę ochłapu w postaci obietnicy zostania "wice czymś tam" niektórzy działacze SLD gotowi są sprzedać się każdemu.
W tej sytuacji na kogo ma głosować taki, powiedzmy, emerytowany wojskowy, były urzędnik peerelowski czy milicjant oraz ich rodziny traktowane dzisiaj jako ludzie trzeciej kategorii? Partii postsolidarnościowych bez względu na ich odmienne ubarwienia nigdy nie poprze. "Razem" go obraża, z braku SLD pozostanie mu PSL formacja, która mówi, że z Rosją trzeba handlować, jest społecznie konserwatywna, choć bez religijnej ostentacji, do liberalizmu gospodarczego odnosi się bez entuzjazmu itp. Powie ktoś, że to wymierający już dziś margines. Nieprawda. Dwa lata temu liczba uczestniczących w wyborach zwolenników lewicy w samym tylko powiecie pilskim oscylowała między 3 a 4 tysiącami osób. "Tak, czy owak - twierdzi Jarosław Flis - integracja opozycji nie jest nieprawdopodobnym scenariuszem – czy to na poziomie organizacyjnym, czy wyborczym. Jeśli się powiedzie i w wyborach do sejmików zostaną trzy formacje, tzn. PiS, PO i PSL, to Prawo i Sprawiedliwość wręcz na tym straci, około 10 mandatów."
*
To nie wszystko. W okręgach trójmandatowych przewaga głosów potrzebna do odebrania przeciwnikom drugiego mandatu musi być kolosalna (dowiodły to ostatnie wybory do Rady Powiatu w Pile) – najczęstszy układ to jeden-jeden-jeden. A wtedy jedyna sensowna walka toczy się z kolegami z własnego ugrupowania.. Zmniejszenie okręgów bowiem radykalnie zwiększa rywalizację wewnątrz samej partii, a w konsekwencji destabilizując ją.
Kto na tym gorzej wyjdzie, a kto na tym zyska?
"Naprawdę nie można przewidzieć, bo to są już zawody szambonurków…" puentuje Jarosław Flis.
Zbigniew Noska
www.noska.pl
Napisz komentarz
Komentarze