Z dnia na dzień stał się Pan niewłaściwym człowiekiem na niewłaściwym stanowisku. Zabolało?
Pewnie, że tak. Zwłaszcza, że wielu z tych ludzi, którzy odmówili mi zaufania, krótko wcześniej klepało mnie po plecach i wygłaszało na moją cześć peany. Ale najtrudniej mi się pogodzić ze sposobem odwołania.
Ironia losu. Stało się to na Zgromadzeniu, które sam Pan zwołał.
Pracowałem w ZM PRGOK blisko pięć lat, zwołałem i odbyłem przeszło 60 spotkań z Zarządem. Przez ten czas mogły się zdarzyć jakieś drastyczne różnice zdań, ale ich nie było. Wszystkie uchwały przyjmowaliśmy jednogłośnie. Nikt też nie zwrócił mi uwagi, że może idę w niewłaściwym kierunku. I oto nagle i nieoczekiwanie postanowiono mnie odwołać.
Właśnie. Ta dynamika sytuacji wydawała się tu niezwykła. Przecież kilkanaście dni wcześniej odbyło się posiedzenie zarządu, na którym nie było mowy na temat stylu i skuteczności Pana pracy. Nikt nie zgłaszał do Pana pretensji, ani nie stawiał Panu zarzutów. Czegóż złego Pan się dopuścił w tak krótkim czasie, że temat odwołania dojrzał w tak błyskawicznym tempie?
Oficjalnie zarzucono mi m.in. (...) brak prawidłowej współpracy w ramach Zarządu Związku w szczególności brak prawidłowego przepływu informacji, kolegialnego podejmowania decyzji i informowania członków Zarządu o bieżącej działalności biura Związku oraz realizacji statutowych obowiązków Zarządu Związku(…). Te zarzuty są ogólnikowe, pozbawione konkretów, w całości bezpodstawne i każdy z nich jestem w stanie obalić przedstawiając argumenty. Takie zarzuty można postawić każdemu, kto pełni jakiekolwiek stanowisko kierownicze. Ponadto już poza moimi plecami usiłowano - przy pomocy mediów - posłużyć się oszczerstwem - zasugerowano dziennikarzom, że podanie się do dymisji księgowej firmy było spowodowane jej protestem przeciwko mojej polityce finansowej. Taką insynuację uważam, za wyjątkowo podłą.
Bronił się pan 9 maja?
Byłem zaskoczony tym bardziej, że zwalniając mnie nie dochowano powszechnie obowiązujących zasad i procedur. Nie mówiąc już o zwykłej przyzwoitości. Nie spotkała się ze mną ani komisja rewizyjna ani członkowie zarządu, którzy wnioskowali o moje odwołanie. Nie miałem więc żadnej szansy na polemikę z zarzutami. Powiedziałem tylko, że nie uważam swoich pięciu lat pracy w ZM PRGOK za zmarnowane oraz że z mojej strony współpraca z zarządem i członkami zgromadzenia układała się bardzo dobrze.
A gdyby dzisiaj dano Panu taką szansę obrony, jakiej nie dali Panu koledzy ze zgromadzenia, co by Pan powiedział?
Powiedziałbym, że spotkałem się 9 maja z wielką hipokryzją. Oficjalnie poklepywano mnie po plecach, gratulowano sukcesów a po cichu montowano przeciwko mnie spisek. To było nieuczciwe i niemoralne.
Mocne słowa.
Nie znajduję innych, by nazwać sprawy po imieniu. Na poprzednich posiedzeniach zarządu była gorąca dyskusja na temat spółki Altvater, która nie wywiązywała się z umów. A moja polityka względem operatora była twarda. Altvater miał naliczane kary, co nie podobało się prezydentowi Piotrowi Głowskiemu. Wiadomo, Urząd Miasta ma dużą cześć udziałów w spółce, a naliczane kary dla Altvatera to mniejsza dywidenda do miejskiej kasy. Jednak Związek to nie tylko Piła, o czym zdaje się nie pamiętać prezydent. To 14 gmin w mniejszym lub większym stopniu oddalonych od siebie, ale tworzących jeden organizm. Wszystkie są równie ważne, dlatego nie mogłem postąpić inaczej. Zresztą z prezesem Dariuszem Mikołajczykiem w normalnym trybie porozumieć się nie dało. Zapadały rożne ustalenia, podejmowaliśmy dżentelmeńskie zobowiązania, ale pan prezes w większości nigdy tych zobowiązań nie dotrzymywał, mimo że ich świadkiem był dyrektor Bogdan Kopeć wysłannik prezydenta.
Wśród zarzutów, jakie padły w mediach po Pana odwołaniu wymienione zostały jednokierunkowość działań oraz upolitycznienie Związku. Co Pan na to?
Kwestia upolitycznienia to sprawa, która mnie najbardziej zdziwiła i właściwie nie wiem, co przewodniczący zgromadzenia miał na myśli. Kiedy nadarzy się okazja, zapytam go o to. Z kolei zarzut jednokierunkowości działań to kompletna niedorzeczność. Mój zespół i ja prowadziliśmy szeroką kampanię edukacyjną w przedszkolach, szkołach, wśród dorosłych w miastach i na wsiach. Organizowaliśmy marsze antysmogowe, happeningi z okazji Dnia Ziemi. Na każdym kroku podkreślaliśmy znaczenie segregacji i ochrony środowiska. Mówiliśmy o tym szeroko, bo tak trzeba. Zaczynaliśmy od najmłodszych, ponieważ dorośli są oporni na nowe rzeczy. Otwieraliśmy w szkołach klasy patronackie. W placówkach oświatowych i instytucjach publicznych wykorzystywaliśmy nawet schody, by umieścić na nich hasła nakłaniające do segregacji odpadów. Poprosiliśmy też znanego pilskiego kompozytora Stanisława Malińskiego o napisaniu kilku piosenek na ten temat. Dziś dzięki dzieciakom ze Szkoły Podstawowej nr 2 w Pile znają je wszystkie polskie dzieci. Jedna z nich to hymn "Wielkiej Drużyny Zielonych" - też naszej inicjatywy, Ostatnio przygotowywaliśmy się do potężnej inwestycji, polegającej na budowie 13 Punktów Selektywnej Zbiórki Odpadów. Dzięki naszemu zaangażowaniu projekt ten został uznany za jeden z najlepszych w Polsce i ma szansę na uzyskanie bezzwrotnej dotacji w wysokości 13 milionów złotych. Zawsze chciałem, żeby Związek funkcjonował jak szwajcarski zegarek. Jest to możliwe i mam nadzieje, że kiedyś tak się stanie.
Od 9 maja minęły już dwa tygodnie. Ciekawa jestem czy dziś, kiedy już opadły emocje znalazł Pan kluczową odpowiedź. Czy wie Pan, dlaczego tak naprawdę postanowiono Pana odwołać. Przez konflikt z Altvaterem?
To tylko jeden z powodów. Nigdy nie ukrywałem, że właśnie operator jest jednym z najsłabszych ogniw Związku. To, że sobie nie radzi, że jest przyczyną tysięcy interwencji, odbija się na całej filozofii segregacji, która leży u fundamentów systemu. Przez złą pracę operatora ludzie po prostu nie chcą segregować. Ale były też inne przyczyny. Kiedyś zaproszono mnie do programu w pilskiej telewizji pt. Prosto z mostu. Prowadzący stwierdził, że wszyscy wokół uważają, iż powinienem startować w najbliższych wyborach na prezydenta. To mnie zaskoczyło. Odpowiedziałem, że jestem rodowitym pilaninem, na gruzach miasta wychowywałem się, widziałem jak Piła rosła. I tak ją ukochałem, że mimo wielu atrakcyjnych ofert pracy w kraju, nigdy z nich nie skorzystałem, bo nie chciałem stąd za daleko wyjeżdżać. Oznajmiłem, że dopóty Piotr Głowski będzie prezydentem i będzie startował na ten urząd, to ja nie stanę z nim w szranki. W końcu przecież należę do PO. Zapytano więc, czy zmienię zdanie, kiedy wprowadzona zostanie dwukadencyjność obowiązująca wstecz i pan Głowski nie będzie mógł startować (wówczas jeszcze nie było jasnego stanowiska w tej sprawie). Odpowiedziałem, że wtedy będzie inna sytuacja i jeśli Platforma uzna mnie za dobrego kandydata, to się zastanowię. Dodałem przy tym, iż tyle rzeczy robiłem w życiu, że nie będę gorszym prezydentem od Piotra Głowskiego. Teraz uważam, że powiedziałem to na własną zgubę.
Krótko mówiąc zagroził Pan pozycji prezydenta?
To Pani powiedziała. Ja powiem coś innego; na półtora roku przed wyborami samorządowymi występ w krótkim programie telewizyjnym odczytać może jako zagrożenie ktoś naprawdę z kompleksami i niepewny własnej wartości.
To nie wszystko. Gwoździem do trumny były moje ostatnie sukcesy. Decyzją dziennikarzy zostałem ogłoszony osobowością roku w kategorii polityk i samorządowiec. Wygrałem konkurs na Człowieka Roku Powiatu Pilskiego, a krótko potem zostałem Człowiekiem Roku Wielkopolski.
Czy dlatego przewodniczący Zgromadzenia, Piotr Wojtiuk zarzucił Panu w mediach autopromocję?
To kolejna insynuacja "spiskowców". Zależało mi na tym, by firma, którą kieruję, miała twarz i budziła zaufanie. Przecież to, co Pani nazywa promocją, było upowszechnianiem wiedzy o segregacji śmieci oraz o rozwiązaniach organizacyjnych, które dziś obowiązują na terenie pilskiego związku, a od 1 lipca będą obowiązywać w całym kraju. Ten zarzut – tak jak inne - jest fikcyjny, stworzony pewnie na potrzeby chwili. Przewodniczący Wojtiuk dostał szczegółowy raport z przebiegu kampanii na Człowieka Roku. Taki sam raport otrzymał przewodniczący komisji rewizyjnej, Bolesław Chwarścianek. Jeśli go przeczytali, to wiedzieli, że za kampanię związaną z plebiscytami zapłaciłem na wszelki wypadek z własnej kieszeni (mam faktury). Mimo to zrobili to, co zrobili.
Chodziło więc o zwykłą zawiść ludzką?
To paskudna cecha niektórych Polaków. Pisał o niej Melchior Wańkowicz. Na jej określenie używał także innego słowa - kundlizm. Osiągnąłem sukces o zasięgu regionalnym, stałem się osobą rozpoznawalną w Wielkopolsce. I trzeba mnie było ściągnąć do parteru.
To nieładnie.
Bardzo nieładnie. Niewielu było takich, którzy po tym sukcesie wyciągnęli do mnie rękę, czy zadzwonili z gratulacjami. Do wyjątków należał starosta pilski, Eligiusz Komarowski, chociaż był w plebiscycie moim konkurentem.
A pan prezydent? Taki sukces to chyba prestiż dla miasta?
Pan prezydent zaprosił mnie na spotkanie do Urzędu i powiedział: No to zrobiłeś sobie niezły "pijar". A teraz usuń się trochę, zniknij na jakiś czas, ponieważ przeszkadzasz mi w kampanii.
Dlaczego nie posłuchał Pan prezydenta i nie zszedł do podziemia?
Nie miałem poczucia, że robię coś zagrażającego panu prezydentowi.
Padło w tym wywiadzie dużo gorzkich słów.
Prawda, ale takie są realia. Nie oznacza to, że jestem dziś człowiekiem zgorzkniałym. Wręcz przeciwnie. Pojawiły się przede mną nowe wyzwania, którym z pasją zamierzam się poświecić. To, co się stało, nie oceniam w kategorii osobistej porażki. To tylko jedna karta w książce mego życia. Przewracam ją na drugą stronę i zaczynam pisać kolejne jej rozdziały.
Dziękuję za rozmowę.
Napisz komentarz
Komentarze