- Pokój w Zakopanem zarezerwowany, więc luzik. Pakuję rower, odpalam lagunę i heja przed siebie. Ruszam z Wałcza. Około 700 km drogi przede mną. Po kilku godzinach jestem już na słynnej Zakopiance, drodze prowadzącej przez Podhale do samej stolicy Polskich Tatr. Docieram tam około 17-tej z minutami. Dojeżdżam do parkingu przed zarezerwowanym wcześniej hotelem. Pierwszy etap za mną. Postanawiam, że kolejnego dnia około 8.00 na Ridleyu wystartuję z Zakopanego w kierunku Słowacji, a konkretnie przez Łysą Polanę i Jaworzynę do Kotliny Tatrzańskiej. Stamtąd w kierunku Tatrzańskiej Polanki, by kolejnego dnia wjechać kilka metrów ponad zamarzniętą taflę Stawu Wielickiego w dolinie masywu Gerlachu. Taki plan miałem od dawna… Nadszedł poranek 7 stycznia 2020 roku… Zaczęło się!
Trasa ma ok. 210 kilometrów. Łysa Polana, Tatrzańska Łomnica, Tatrzańska Leśna - osiedle u południowo-wschodnich podnóży Tatr Wysokich na Słowacji, położone między Tatrzańską Łomnicą a Górnym i Starym Smokowcem, dalej Stary Smokowiec, Tatrzańskie Zręby i Tatrzańska Polanka. Stamtąd Mirosław Biszof ruszy w kierunku najwyższego szczytu Tatr – Gerlacha. - Odpoczynek planuję w hotelu górskim „Śląski Dom” (Sliezsky Dom), położonym w Dolinie Wielickiej na południowym brzegu Wielickiego Stawu, u stóp Gerlacha, na wysokości 1670 m n.p.m. Nie mogę doczekać się tych niezwykłych widoków… Potem będę chciał podjechać szlakiem na około 2000 m n.p.m., zrobić pamiątkowe zdjęcia i wrócić do Tatrzańskiej Polanki i dalej - przez Liptowski Mikułasz, Zuberzec i Witanową - do granicy polskiej w Chochołowie nad Czarnym Dunajcem – a stąd już przez Witów i Kiry u wylotu Doliny Kościeliskiej z powrotem do Zakopanego. Wszystko – zależnie od warunków pogodowych – potrwa z 3, góra 4 dni.
- Temperatura powietrza wynosi około minus 14 stopni, wiatr powiewa lekko. Zapowiada się wspaniała kilkudniowa zimowa przygoda w tej niezwyklej prastarej krainie. Bo ja tak właśnie myślę o regionie polsko – słowackich Tatr – mówi Mirosław Biszof z Ujścia na 2 dni przed rozpoczęciem tej wyprawy.
***
Rower. Tatry. Trochę przewyższeń. Śnieg. Mróz.
- Lekka, środkowo- europejska zima – precyzuje. - Na podjazdach kwestia ciepłoty organizmu jest rozwiązana i na płaskim terenie także. Jednak na długich zjazdach przy temperaturze minus 10 stopni można już faktycznie zastygnąć na rowerze… Trzeba też pamiętać, że odczuwalna temperatura będzie niższa niż faktyczna. Jestem przygotowany i nastawiony na minus 25 stopni. Temperatury poniżej - nie wiem jak zniosę ... czas pokaże…
Dręczący mróz to tylko jedno z zagrożeń. Większą niewiadomą są kwestia noclegów… - bo tych na trasie po słowackiej stronie pasjonat kolarstwa z Ujścia nie zaplanował…
- Można powiedzieć, że jadę w ciemno. Większa adrenalina! – śmieje się. – A tak naprawdę, trudno te noclegi zaplanować, kiedy się nie wie, dokąd się dojedzie – wyjaśnia.
Zagrożeniem mogą być także dzikie, wygłodzone już o tej porze roku zwierzęta.
- Może przydarzyć się wataha wilków czy przebudzone niedźwiedzie, których w Tatrach w ostatnim czasie jest coraz to więcej… - zauważa.
Podróżując przeżył już niejedno. Przygody miłe i niebezpieczne.
- Niekiedy faktycznie można się przeliczyć z siłami, z okolicznościami przyrody… - mówi, opowiadając kolejne historie. – Jechałem przez Słowację, zboczyłem z drogi. Patrzę, a tu słowacki baca wypasa stada owiec na łące, pies mu pomaga… Zapytam bacę o drogę – pomyślałem – Ale czy zrozumie? Zrozumiał! Porozmawialiśmy chwilę – okazało się, że baca owszem, z pochodzenia jest Słowakiem, ale ma żonę Polkę. Zamiast skorzystać z gościny, pojechałem dalej. No i przeholowałem lekko… Nie mogłem znaleźć kwatery. Nagle ciemność nastała, a ja na rowerze, sam w środku lasu… No ale nic! Jadę dalej. Co zrobić - cza kręcić i szukać noclegu w miasteczku! Tyle że do miasteczka jeszcze z 25 kilometrów… A ja jadę nocą przez tatrzański las. W każdej chwili mogło coś wyskoczyć z dziczyzny pod rower… Gorzej, gdyby był to niedźwiedź. Albo właśnie taka wataha wygłodniałych wilków! Już bym nie wrócił w całości! – opowiada.
Dlaczego więc kolejna wyprawa w Tatry? I to zimą?
- Bo, z tego co wiem, w styczniu nikt tego jeszcze nie dokonał… - mówi i dodaje. – Ja po prostu lubię się zmęczyć na tym rowerze… Jak trasa ma więcej niż 200 km – czuję już jakieś zmęczenie, a do mety pozostało z 50… wtedy kombinuję, żeby dojechać… I wtedy dopiero jest satysfakcja – wyjaśnia.
***
Nie będzie to jego pierwszy objazd Tatr, ale pierwszy zimą. Dotąd objeżdżał Tatry latem i jesienią. - Rekordu kręcenia w mrozie nie będzie. Ale będą inne! – mówi.
Jest zdania, że by mieć satysfakcję z takiej wyprawy, trzeba zorganizować wszystko samemu. Od A do Z.
- Chodzi o dojazdy, o całą otoczkę wyczynu. Bo co za frajda, jak dookoła walczy sztab przeróżnych doradców? – pyta. – To lepiej siedzieć w domu… - dodaje.
Tak, jest samotnikiem. Lubi podróżować sam. Mówi, że przez 17 lat był jedynakiem i być może przyzwyczaił się do działania w pojedynkę. Mózg pracuje inaczej, gdy jesteś zdany wyłącznie na siebie… Planujesz efektywniej. Zmysły są bardziej wyostrzone, bo towarzyszy ci cały czas świadomość, że nie możesz liczyć na nikogo. Jesteś tylko ty. I przyroda. – A wtedy adrenalina także jest większa. To mi odpowiada – dodaje. Grupowe eskapady w ogóle go nie interesują. Ma na swoim koncie tysiące przejechanych kilometrów. W listopadzie (5-6.11.2019) objechał Tatry – trasą, na którą właśnie teraz powraca. Był to swego rodzaju rekonesans przed zimowym wyczynem. Kika miesięcy wcześniej odbył rowerową podróż z Wielkopolski do Zakopanego. Wtedy przejechał kilkaset kilometrów.
- To był kwiecień – maj. Przejechałem ok. 660 km. Jechałem z Kępna w Wielkopolsce do Zakopanego. Z Zakopanego do Katowic przejechałem taksówką, bo strasznie lało. A potem rowerem z Katowic wróciłem do Kępna… - opowiada.
Co go motywuje? – W naprawdę trudnych sytuacjach przypominam sobie słowa Lance’a Armstronga: „Ból jest tymczasowy. Skutki wycofania się pozostają na zawsze”.
***
Jak zrodziła się jego rowerowa pasja?
- Na pierwszą komunię dostałem „składaka”! – śmieje się.
Od tamtej pory kupił już wiele rowerów, także tych profesjonalnych Kross-ów. Dziś jednośladów ma kilka, każdy do ścigania w innym terenie, w innych warunkach… Na zimową wyprawę w Tatry zaopatrzy rower w opony zimowe z tytanowymi kolcami.
Turystyka rowerowa to całe jego życie. Pracuje w terenie, w ochronie. Ale każdą wolną chwilę poświęca na szlifowanie formy – m.in. biega - i na rowerowe treningi. Objechał rowerem cały region – okolice Piły, Wałcza, Bydgoszczy, Koronowa – wielokrotnie. Tak spełnia swoje marzenia.
W 2019 roku przejechał kilkanaście tysięcy kilometrów na rowerach różnych marek, o różnej geometrii. Jeździł szosą i w terenie.
- Wciąż się rozkręcam – mówi - W przyszłym sezonie, poza tą eskapadą w Tatrach, planuję między innymi objazd Polski wzdłuż granic. To chyba będzie najdłuższa trasa z przyszłorocznych, będzie miała ok. 3800 km – zapowiada.
Ale po głowie chodzi mu więcej… - Hm… może rowerowy objazd całego Trójmorza? - myślę o tej trasie, ten pomysł już jest, ale na razie nie stać mnie na jego realizację finansowo – mówi. Wspomina także o Syberii, bo kiedyś, dwa lata, jego dziadek był tam w łagrze… Ale prawdziwym spełnieniem byłoby postawić rower na „dachu świata”, czyli w Himalajach.
- Mam nadzieję, że kiedyś przejadę się rowerem po górach Nepalu… - marzy.
Na razie przed nim zimowe Tatry i pamiątkowe fotografie z Gerlachem w tle… Nieprzeciętne widoki, malownicze przełęcze, pokryte śniegiem doliny, rwące i zamarznięte potoki…
Trzymamy kciuki za powodzenie tej wyprawy i za realizację kolejnych i kolejnych marzeń.
bek
Napisz komentarz
Komentarze