Jakub Korta – od niego wszystko się zaczęło.
Dziś Kuba na spokoju mówi nie tylko o ciężkim zadaniu ale i o planach na przyszłość.
Tuż po tym wszystkim, przez wiele godzin, Twój telefon był wyłączony. Długo odsypiałeś to przedsięwzięcie?
Nie było wyjścia. Zmęczenie dało znać o sobie. Ale warto było. Wypoczynek teraz najważniejszy. Bardzo dużo do zrobienia było i zostało. Ale najważniejsze za nami. Zostały tylko podziękowania, certyfikaty, sprawozdania etc...
Przez dobę przejechałeś 579 km. To znakomity wynik, ale z tego co wiem, Twoje plany były nawet ambitniejsze.
Tak! Zakładałem 720 kilometrów, ale uważam, że jak na pierwszy takie event to niezłe przetarcie.
Przetarcie, raczej otarcie…
- Aaa no tak. Co dziwne, nogi mnie, aż tak bardzo nie bolały, co tyłek piekł. Mam nieco masywne uda i po prostu się poocierałem… Kryzys był, gdy mięśnie się schodziły i trzeba było od nowa łapać rytm.
Odwiedziło Was dużo znanych kolarzy, Pofatygował się Wasz kolega Borys Góral…
Wolontariusze mieli pełne ręce roboty. Jeszcze raz podkreślę: nie spodziewałem się tak dobrego odbioru wśród kolarzy. Świetnie sprawdził się również nasz pilot w samochodzie technicznym Zbigniew Korta (tata Kuby dod. red). W sumie to przedsięwzięcie wypaliło. Satysfakcja zatem jest.
Jazda 24 h, to jak podkreślasz, event przede wszystkim charytatywny. Nie ma co ukrywać, że to także wielkie wyzwanie sportowe. Czy największe jakie do tej pory postawiłeś przed sobą?
Nie jestem typem człowieka, który jak to się mówi spoczywa na laurach. Na pewno oprócz różnego rodzaju startów ogólnopolskich coś w tym roku jeszcze wymyślimy.
Powodzenia i realizacji planów
Napisz komentarz
Komentarze