To historia o blaskach i cieniach rodzicielstwa zastępczego. I o tragicznym finale, w którym kilkanaście lat prawdziwej miłości przegrywa z bezdusznym prawem.
Joasia miała siedem lat, gdy trafiła do naszego domu, na jej pierwsze w życiu święta Bożego Narodzenia. Sześć miesięcy później byliśmy już jej prawną rodziną zastępczą, która po opowieści Asi o jej dotychczasowym życiu pokochała ją bezwarunkowo i bezgranicznie.
Na początku zwracała się do nas: ciocia, wujek. Ale bardzo krótko. Któregoś dnia zapytała: - Czy mogę mówić do was tatuś i mamusia? To były najpiękniejsze słowa, jakie mogliśmy usłyszeć. Tak mówiła do nas do końca.
Była u nas do 19. roku życia. Nasz Ukochany Kwiatuszek!
*
Z listu Joasi, który napisała w dniu swoich 16. urodzin (pisze na swój temat w trzeciej osobie): "Asia nie jest łatwym dzieckiem, ale trzeba umieć ją zrozumieć. Życie jej nie rozpieszczało. Może po prostu ona sobie z tym nie radzi. Może trzeba jej pomóc. Może się buntuje, bo nie wie za co została tak skrzywdzona przez życie. Może chce się odegrać, może jej to pomaga; choć na chwilę".
Kopertę opatrzyła ozdobnym napisem: "Każdy ma swojego anioła. A gdzie jest mój? Jest tam wysoko i co dzień patrzy na mnie".
*
- W domu rodzinnym Joasia przeszła prawdziwą drogę krzyżową. Alkohol, głód, zimno i awantury – pamiętała to dokładnie. Wszystkie dzieci – ona i jej rodzeństwo – przechodziły to podobnie, stąd pogotowie opiekuńcze i domy dziecka. Matka "zapomniała" nawet wysłać córkę do pierwszej klasy, dziecko nie miało chrztu. Życie Joasi z nami, z mamusią i tatusiem, zmieniło się o 180 stopni. Otworzył się przed nią nowy rozdział.
U rodziców zastępczych Asia jest na setkach zdjęć. Jak ubiera choinkę (pierwszy raz w życiu). Jak zbiera kwiaty. Na sankach. Nad morzem. Podczas Pierwszej Komunii (mówi wiersz). Na molo w Sopocie (chciała sobie kupić okrągłe okulary, jak Pszczółka Maja, ale zobaczyła starszego, żebrzącego mężczyznę i powiedziała: tatuś, ja tych okularów nie potrzebuję – i oddała nieznajomemu człowiekowi swoje pieniądze).
- Na kursach w PCPR uczono nas wszystkiego, ale tego, jak kochać dziecko, nauczyliśmy się sami. Nauczyliśmy się kochać Asię jak własną córkę. Ona była naszą córką! Dla niej mamusia i tatuś zawsze byli tutaj. Inaczej nigdy nie było. Z nami nadrabiała wszystko, co ją ominęło. Także poczucie, że jest kochana. Nadrabiała swoje dzieciństwo.
*
- Już w szkole podstawowej bawiła się w fryzjera. Robiła mi śmieszne fryzury. Kiedyś tak ufryzowany pojechałem po zakupy do sklepu. Jakże ona się wtedy cieszyła!
Potem gimnazjum, szkoła zawodowa, egzaminy konkursy. Wszędzie, gdzie była Asia, my byliśmy przy niej. Kończyła kolejne etapy nauki, zaczęła pracować. Była zdolna, mądrą i wesołą dziewczynką. W swoim nowym życiu miała szczęście trafiać na "aniołów" – wychowawców szkolnych, pracodawców, ludzi, którzy pomogli jej za nic. Za to tylko, że była taka, jaką była.
Pracowałem w policji. Podczas jednej z akcji rozdawano dzieciom pluszowe misie. I ten miś był jej najukochańszą maskotką. Potem poznała Dominika, zakochała się w nim, a on w niej. Byli szczęśliwi. Właśnie od Dominika dostała drugiego misia. Żartowała, że nie potrafi wybrać, którego bardziej kocha. Nie rozstawała się z nimi.
*
- To my jako rodzina zastępcza zainicjowaliśmy spotkanie Asi z matką biologiczną, aby ta po latach spędzonych w "odosobnieniu" mogła spotkać się z córką. To rodzice zastępczy opiekowali się trójką braci Asi w domu dziecka, gdzie nikt ich nigdy nie odwiedzał.
Nadszedł jednak w Joasi moment buntu, podsycany przez rodzinę biologiczną: - Wracaj do nas, z nami będzie ci dobrze. Żadnych kłopotów, problemów, zmartwień. Będzie ok.
Uległa. W październiku, po ukończeniu 19. roku życia, wróciła do biologicznej rodziny – matki i braci. To były cztery miesiące, z których połowa okazała się walką o przeżycie; szukała pracy, w Poznaniu, w Wiatrowie.
Rozczarowanie przyniosły już grudniowe święta. Nie było tak słodko, jak jej obiecywano, wróciły dawne problemy.
Któregoś dnia zadzwoniła: - Jestem chora, mam gorączkę. Żona poradziła jej, żeby wzięła gripexlub jakiś inny lek i ciepło się ubrała. W pewnym momencie zapytała Asię:- A jest mama? Tak, stoi obok mnie.
Potem było jeszcze gorzej: awantury, pobicie przez brata, interwencje policji…
Pewnego marcowego wieczoru zadzwoniła do mnie: - Tatuś, przyjedź, bo matka wyrzuciła mnie z domu i już drugą noc śpię w samochodzie. Myślałem, że to jakiś zły sen, ale to, niestety, była prawda – moje dziecko cierpiało! Pojechał po nią Dominik, bo miał najbliżej. Przywiózł ją do Osieka – do jej domu, do jej miejsca na ziemi. Bo tutaj, z nami, był jej prawdziwy dom.
*
- Asia szybko zapomniała o koszmarze tych czterech miesięcy. Na drodze swego życia spotkała kolejnego "anioła" – właściciela salonu fryzjerskiego w Chodzieży.
Miała swojego Dominika, byli z sobą od pięciu lat, była z nim szczęśliwa. Już ich serca zaczęły bić jednym rytmem. Wynajęli mieszkanie, żeby być razem. Blisko do pracy, do rodziny… Właściciel mieszkania to kolejny "anioł" na jej drodze: pomagał, troszczył się, wspierał jak tylko mógł.
Życie Asi wreszcie się prostowało.
26 maja, w Dzień Matki, napisała w internecie: "Jeśli Pan Bóg wybiera mamę, to dla mnie wybrał najlepszą".
Miesiąc przed wypadkiem, gdy była u nas z Dominikiem na niedzielnym obiedzie, powiedziała: - Ja się wstydzę swojego nazwiska. Chciałabym się nazywać tak jak wy.
Odpowiedziałem: - Córuś, planujecie ślub, ty za rok będziesz się już nazywała inaczej.
Nazajutrz w poniedziałek Asia miała dzień wolny. Gdybym wtedy pojechał z nią do sądu, dziś wszystko byłoby inaczej. Byłaby nasza naprawdę. Nasza zgodnie z prawem.
*
- Ostatni raz była u nas w domu na Boże Ciało. Byliśmy razem na procesji, zjedliśmy obiad, potem pożegnała się i pojechała do Dominika.
30 czerwca, w piątek dzień przed wypadkiem, zadzwoniła, że zepsuł się zamek w bagażniku samochodu. Na poniedziałek miałem zaplanowany urlop, mieliśmy ten dzień spędzić razem, więc powiedziałem, że naprawimy go jak przyjedzie.
Na drugi dzień nie zadzwoniłem do niej. Cały czas myślę, że przez to nie uchroniłem mojego dziecka… Ta myśl będzie mnie boleć do końca życia.
*
Komunikat prasowy: "W sobotę 1 lipca 2017 roku po godzinie 21. na drodze krajowej nr 11, na górce z Ujścia w kierunku Chodzieży, kierującą samochodem osobowym Renault Megane wyrzuciło na przeciwległy pas ruchu, gdzie z impetem uderzyła w drzewo. 22-letnia kobieta zginęła na miejscu".
*
- Joasia nosiła przy sobie moją wizytówkę. W kalendarzyku miała zapisane, aby w razie wypadku powiadomić mnie i Dominika. Ale ratownicy nie zauważyli tej karteczki i z dowodu osobistego wzięli adres biologicznej matki. I to do niej zadzwonili. My mieliśmy się "cieszyć", że w ogóle zostaliśmy powiadomieni o śmierci Asi.
To był potworny szok! Krzyczałem, wyłem do rana, nic więcej z tej nocy z soboty na niedzielę nie pamiętam. Tylko to, że zginęła nasza Najukochańsza Córunia!
Następnego dnia pojechałem z kierowcą (sam nie byłem w stanie prowadzić samochodu) do Asi matki. Klęcząc na kolanach, skamląc, prosiłem tę pozbawioną na zawsze praw rodzicielskich kobietę, by oddała nam nasze Dziecko. W odpowiedzi usłyszałem, żebym nie robił z siebie pajaca. "Już raz mi ją pan zabrał, drugi raz się to nie uda".
Asia miała pozostać z nimi. Z łaską pozwolono nam kupić dla niej ubranie, wybrać trumnę i pomóc w czynnościach przedpogrzebowych.
Zabrakło pieniędzy, więc mieliśmy partycypować w kosztach pogrzebu. Żądali nawet reszty pieniędzy z Asi wypłaty, którą odebrała przed wypadkiem.
*
- W środę, dzień przed pogrzebem, mieliśmy pojechać pożegnać się z naszym Dzieckiem. Usłyszeliśmy: "Nie ważcie tknąć jej palcem, bo wezwiemy policję".
Pożegnaliśmy się z Córką w kaplicy, ukradkiem przed mszą. Włożyliśmy do trumny jej ukochane misie.
Pogrzeb był w asyście policji. Przyszło ponad trzysta pięćdziesiąt osób, w tym kilkanaście osób z rodziny biologicznej.
Napisałem wiersz pt. "Naszej Córuni" i odczytałem go nad grobem:
"Tyś powietrzem naszego oddechu,
światłem dla oczu naszych – patrzeniem.
Tyś codzienności pokarmem
i wodą gaszącą nasze pragnienie.
Dzieliłaś wszystko, czym mogłaś dzielić,
aby dla wszystkich starczyło.
I smutek dzieliłaś i radość
i uśmiech dzieliłaś i miłość.
I już spotkałaś człowieka,
który w Twym sercu zagościł
i planowałaś do przodu,
by sen Twój był rzeczywistością.
Już prostowało się życie
jak ścieżka do szczęścia ogrodu wiodąca,
rosła w siłę Twa miłość i rosła
i rosnąć mogła bez końca.
A on nad życie Cię kochał,
tak samo kochali cię wszyscy: Mamusia, Tatuś,
rodzina, znajomi – Ci dalsi i ci bliscy.
I tak niewiele zdawać się mogło,
aby radości nie było końca,
lecz Pan Bóg swe plany wdrożył
i wysłał po Ciebie gońca.
W ten dzień zieleń pożółkła natychmiast
i ptaki zamilkły na chwilkę –
drzewo rosnące przy drodze
zabrało nam naszą Dziewczynkę.
I świat już poszarzał na zawsze,
już dla nas słońce nie świeci
i uśmiech radości już zamilkł
i wierszy nie piszą poeci.
Zamknęłaś rozdział Twej księgi,
którą już pisać zaczęłaś.
Zabrałaś swe lalki, sukienki
i poszłaś się modlić jak co dzień
do Przenajświętszej Panienki.
Niech Matka Boska Cię broni.
Niech wiekuistość świeci.
Zaczekaj tam na nas – dojdziemy,
jak wszystkie Boga dzieci.
Dobranoc Córuniu Asiuniu,
śpij snem wieczystym.
Spokojna śpij na Boskiej podusi,
jutro do walki z życiem
wstawać nie musisz..."
- Przeczytałem ten wiersz i rozpłakałem się jak dziecko. Na chwilę zebrałem się jakoś w sobie i powiedziałem: - Kochani, dziękujemy, że przyszliście pożegnać zwykłą, małą dziewczynkę. Bo to była zwykła, mała dziewczynka – i dalej płakałem.
Podszedł do mnie ktoś z rodziny: - Zaczynałeś z Asią od zera i życie do zera zatoczyło koło. Zaprotestowałem: - Nie! Zobacz ilu ludzi przyszło ją pożegnać! To świadczy o wartości naszej Córki.
Cały grób tonął w wieńcach i wiązankach, kwiat przy kwiecie. Ale nasze wieńce, pracodawcy Asi i siostry Dominika już w niedzielę leżały na śmietniku. Że niby już kwiaty uschły. Akurat nasze, innych nie. Sześć dni po pogrzebie grób był już przykryty piaskiem.
Wieczorem, w dniu pogrzebu, bracia ze swoimi dziewczynami w stanie "po spożyciu" świętowali nad grobem siostry swoje zwycięstwo nad nami. Taką mieli okazję.
*
- Wypadek Joasi wszystko przerwał. Zaczęła się za to nasza wielka gehenna. To wszystko, co robię teraz, nie wiem po co robię. Życie straciło sens. Wiem jedynie, że chcemy odzyskać naszą Córeczkę, zabrać ją stamtąd, gdzie nigdy nie zaznała miłości. Ale okazuje się, że po 15 latach nie mamy do niej żadnych praw. Że tak jak można wyrzucić kwiat, znicz, tak można podeptać nasze uczucia. Kiedy Asia żyła, miała w nas mamusię i tatusia, a my w niej Ukochane Dziecko. Teraz się zupełnie nie liczymy.
A przecież wszystko już było ustalone. Joasia miała z zamieszkać z nami. Tu miał być ich dom. Kupiła nowe meble, stoją jeszcze nierozpakowane. Kupiliśmy im sprzęty na ich przyszłe życie. Za rok miała iść do ślubu. W garażu czekała na nich piękna konna powózka, którą mieli pojechać do kościoła.
Miała być najpiękniejszą panną młodą.
Nie będzie. Nie ma naszej Asiuni…Cały świat nam się zawalił!
notował: Mariusz Szalbierz
Napisz komentarz
Komentarze