Wszystkiemu winne wielkie nieszczęście, które spotkało kilka lat temu rodzinę Żołędziowskich. Dziewczynki poza zasięgiem wzroku domowników bawiły się ogniem. W pokoju, w którym się zamknęły, wybuchł pożar. To, że pięcioletnia wówczas Kinga wyszła z tego żywa, można by rozpatrywać w kategorii cudu.
Śmiłowo, ulica Jeziorna. To tutaj mieszka rodzina Żołędziowskich. Po pożarze w 2014 roku dom już został wyremontowany, ale było ciężko. Remont wsparli mieszkańcy wsi, pomogła gmina, znajomi i obcy. Ale dziś potrzeba wsparcia jeszcze bardziej niż wtedy – tym razem na leczenie okaleczonego ogniem dziecka. Kinga ma dziś osiem lat. Na całym ciele naznaczona jest bliznami po oparzeniach drugiego, trzeciego i czwartego stopnia. Najgorzej jest jednak z dłońmi, bo ogień popalił nie tylko skórę, ale i ścięgna.
Teresa, mama Kingi: – Po pożarze Kinga ponad trzy miesiące leżała w szpitalu przy ul. Mącznej w Szczecinie. Później przekierowali nas do lecznicy przy ul. Św. Wojciecha, gdzie co miesiąc robiono jej przeszczepy. Wspominamy tamte czasy, jak najgorszy koszmar. Cierpienie, niepewność, poczucie bezradności. Starsza córka, Natalia, oddała jej swoją skórę na spalone plecy, bo u Kingi już nie było skąd brać.
– Czy bolało? Bolało – odpowiada Natalia – ale nie żałuję. Na udach zostały blizny, ale wiem dla kogo to wszystko. I powtórzyłabym to jeszcze raz, jeśli byłoby trzeba.
Kiedy leczenie w szpitalu przy św. Wojciecha się zakończyło, przyszedł czas na konsultację z ortopedą. Doktor polecił chirurga, specjalistę od dłoni, który mógłby przeprowadzić operacje rąk dziewczynki. Niestety – jak opowiada rodzina – chirurg potraktował ich jak natrętów z prowincji. I wyrzucił za drzwi. Dopiero po interwencji w szpitalu przy św. Wojciecha z wielką łaską przyjął Kingę.
Żołędziowscy sądzili, że pójdzie sprawnie, zabieg po zabiegu. Odroczyli na rok szkołę Kingi. Ale wyszło na to, że niepotrzebnie. Wykonano w sumie dwa zabiegi (w przeliczeniu jeden na rok). – Ostatnia operacja była we wrześniu, a kontrolę poopearacyjną wyznaczono dopiero na luty – mówi Teresa. – Kinga znosiła wszystko dzielnie. Uznaliśmy jednak, że tak dalej być nie może.
Po wielu miesiącach poszukiwań i starań rodzinie udało się znaleźć lekarza, który podejmie się zoperowania dłoni dziewczynki.
Żołędziowscy znaleźli zrozumienie u dr Anny Chrapusty ze szpitala w Krakowie, znanej w kraju lekarki, która dokonuje cudów, przyszywając ludziom odcięte kończyny. Natalia: – Byliśmy właśnie na konsultacji i pani doktor powiedziała nam, że może podjąć się operacji Kingi. Problem tylko w tym, że zabiegi są płatne. Jeden kosztuje 11 tys. zł. (reszta być może byłaby robiona z puli NFZ). Nie mamy takich pieniędzy, dlatego apelujemy do ludzi dobrego serca o wsparcie.
Każdy może się przyczynić do poprawy zdrowia Kingi. Właśnie ruszyła zbiórka środków na konto fundacji „Złotowianka”: Spółdzielczy Bank Ludowy Zakrzewo: 25 8944 0003 0002 7430 2000 0010. W tytule przelewu należy wpisać: darowizna na rzecz Żołędziowska Kinga Ż/11.
By pomóc, można też przekazać 1 proc podatku. W tym wypadku należy podać nr KRS Fundacji „Złotowianka”: 0000308316, a w rubryce cel szczegółowy 1 proc. napisać imię i nazwisko podopiecznego oraz login czyli Żołędziowska Kinga Ż/11.
Napisz komentarz
Komentarze