O kontroli zleconej przez wojewodę wielkopolskiego zainteresowani wiedzieli już kilka dni przed jej przeprowadzeniem. Zaproszenie do udziału w niej otrzymały również środowiska, które wcześniej głośno protestowały przeciwko temu, co dzieje się w schronisku, nazywając je umieralnią i zarzucając liczne nieprawidłowości. Gdy pojawiła się okazja, by wykazać je, zainteresowani nie skorzystali jednak. Dlaczego?
- Próbowałem negocjować zakres kontroli, tak byśmy mogli wejść do każdego pomieszczenia, skopiować dokumenty medyczne, sprawdzić karmę, wizyty lekarzy, czyli tak naprawdę podstawowe parametry. Wszystko to po to, by nie było kontroli jak w sierpniu, gdy byłem w schronisku z radnymi. Wtedy zrobiono piękną pokazówkę: kawa, herbata itd. Nie można było nawet wejść do kwarantanny, izolatki czy szpitalika – tłumaczy Artur Łazowy.
Tym razem chciał uniknąć farsy w stylu, który zafundowano mu kilka miesięcy wcześniej, gdy odwiedzającym pokazywano tylko te miejsca, które chciano pokazać. Wcześniej zostały one oczywiście odpowiednio przygotowane, tak by nie znalazł się choćby najmniejszy dowód na to, że w schronisku dzieje się źle. Tym razem mogło dojść do prawdziwej kontroli, w której udział wzięliby specjaliści.
- Negocjowałem z pozostałymi organizacjami możliwość wejścia z inspektorami, którzy wiedzą jak inne schroniska funkcjonują. By jednak mogli oni wspólnie z nami uczestniczyć w tej kontroli, poprosiłem o jej przesunięcie o kilka dni, ale Powiatowy Lekarz Weterynarii uparł się, że jest to niemożliwe – relacjonuje Artur Łazowy.
***
Ostatecznie kontrola odbyła się 2 lutego i nie wykazała żadnych nieprawidłowości. Jako pierwszy o tym fakcie, w czasie konferencji prasowej poinformował prezydent Piotr Głowski, który wcześniej wielokrotnie bronił tego, co dzieje się w pilski schronisku, podpisując się własnym nazwiskiem pod jakością życia psów i kotów w nim przebywających.
- Nie stwierdzono potwierdzenia tych zarzutów, które pojawiały się w różnego rodzaju dokumentach i pismach, jakie otrzymywały media, ale i my jako Urząd. Z tego, co wiem na zaproszenie Powiatowego Lekarza Weterynarii nie odpowiedziała żadna z organizacji, która uczestniczyła wcześniej w wielu materiałach telewizyjnych. Teraz miały okazję przyjść, poskarżyć się. Nie wykorzystali tej okazji. To chyba pokazuje jakie było zainteresowanie środowisk i czemu to wszystko służyło. Była to w mojej opinii nieudana próba zdyskredytowania władz miasta – twierdzi Głowski.
Artur Łazowy twierdzi jednak, że kontrola nie miała prawa wykazać jakichkolwiek nieprawidłowości. Jego zdaniem przygotowanie wizyty w takiej formie, jaką zaproponował wojewoda, potwierdził Powiatowy Lekarz Weterynarii, a następnie przyklasnął prezydent Piotr Głowski nie mogła niczego zmienić, bo badała jedynie absolutne minimum.
- Problem polega na tym, że rozporządzenie z 1962 roku wymienia sześć punktów jakie takie kontrole muszą objąć. Mówi między innymi o tym, że w schronisku musi być jakieś pomieszczenie lub wiata, zapewniony dostęp do wody czy nadzór lekarza weterynarii. To nawet nie są podstawy. To jest po prostu głęboka komuna, więc w takich warunkach nie można sprawdzić tego, czy zapewnione są minimalne warunki utrzymania schroniska – twierdzi Łazowy.
Jednak zdaniem prezydenta wyniki tej kontroli potwierdzają forsowaną wcześniej tezę, iż schronisko jest krainą mlekiem i miodem płynącą. Piotr Głowski kpił nawet w czasie konferencji prasowej z nieprawidłowości, jakie wskazano w raporcie pokontrolnym: - Z tego, co wiem, był jeden czy dwa wnioski formalne, typu brak termometru – poinformował Piotr Głowski.
***
Do śmiechu nie jest jednak Łazowemu. Jego zdaniem właściciel schroniska, Zenon Jażdżewski, właśnie dzięki temu, iż informacja o kontroli była jawna mógł doskonale przygotować się do wizytacji.
- 56 psów zostało wywiezionych, budy drewniane zostały zniszczone, posprzątano, zwierzęta gospodarskie zostały wywiezione ze schronisko. Wszystko w ramach przygotowań do kontroli – wymienia Łazowy. - Mówienie o tym, że jest jakaś prawdziwa kontrola jest po prostu absurdalnym kłamstwem. No, bo to, że pojedziemy, zobaczymy, że pan Jażdżewski ma nową koszulę to też jest przecież kontrola – kończy Łazowy.
Wygląda więc na to, że kontrola była jedynie zagraniem pod publiczkę i mogła bardziej zaszkodzić zwierzętom przebywającym w schronisku niż im pomóc. Jeśli bowiem rzeczywiście Na Leszkowie dzieją się złe rzeczy, to na pewno nie zostałyby one wykazane podczas takiej kontroli, której zakres jest mocno ograniczony, a kontrolowany miał mnóstwo czasu na przygotowanie się do niej.
Krzysztof Kuźmicz
Napisz komentarz
Komentarze