- Serial „Ślepnąc od świateł” widziałem już 4 razy. Scenopisarstwo to satysfakcja, która jest nieporównywalna z niczym innym. Trzymanie w rękach swojej wydrukowanej książki to jest nic w porównaniu do oglądania swojego zekranizowanego tekstu. Zakładając oczywiście, że to jest niezłe…
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna im. Pantaleona Szumana w Pile zaprosiła na spotkanie autorskie z Jakubem Żulczykiem, autorem powieści „Zrób mi jakąś krzywdę”, "Radio Armageddon" , „Zmorojewo”, „Ślepnąc od świateł”, „Wzgórze psów”. Niedawno telewizja HBO wyprodukowała serial na podstawie książki i scenariusza Jakuba Żulczyka „Ślepnąc od świateł”, który okazał się kolejnym wielkim sukcesem pisarza i reżysera Krzysztofa Skoniecznego. Wcześniej (wraz z Moniką Powalisz) Żulczyk napisał scenariusz do popularnego serialu „Belfer”. Spotkanie poprowadziła moderatorka Dyskusyjnego Klubu Książki Aleksandra Flens - Nowacka. A mowa była o debiucie, warsztacie pisarskim, pracy nad scenariuszami i oczywiście o „Ślepnąc od świateł” - o książce i serialu.
Masłowska i Dunin
Nigdy nie planowałem, że zostanę pisarzem. Uważałem, że pisarzami zostają strasznie poważni ludzie, którzy pracują bardzo długo na to; wybrańcy bogów. Pamiętam taki moment, gdy ukazała się „Wojna polsko- ruska” Doroty Masłowskiej - byłem zaskoczony, że pisarką została taka laska, która była jak moje koleżanki! Przeczytałem książkę, to było coś… Potem zobaczyłem wywiad z nią, jak ona wygląda, pomyślałem, kurde! przecież ja z nią mogłem tydzień temu pić jabole w parku! Jej pojawienie się sprawiło, że powiedziałem sobie: ja też mógłbym być pisarzem. Byłem na drugim roku studiów dziennikarskich, miałem 22 lata. W przypływie ekstrawagancji wysłałem moje opowiadanie do magazynu „Lampa”, który wydawał Paweł Dunin - Wąsowicz - wydawca i odkrywca Doroty. Na stronie „Lampy” było napisane, że nie czytają tekstów nadesłanych drogą elektroniczną, że trzeba wydrukować, wsadzić w kopertę i przysłać. A mnie coś tknęło, żeby się nie posłuchać. I wysłałem tekst e-mailem. Po miesiącu odpisali mi, że tak, że wydrukują mi to opowiadanie. A potem Dunin odezwał się, że chce ze mną porozmawiać o wydaniu książki. I napisałem „Zrób mi jakąś krzywdę”. W miesiąc. Bo tak byłem podekscytowany, że ją wydam. Ta historia ma fajną puentę. Dwa lata później siedziałem u Dunina w redakcji magazynu „Lampa”. Pokój wyglądał trochę jak skład makulatury albo jak zaplecze na poczcie, jak melina. Wszędzie były puszki od browarów i kartony książek… W rogu wysokiego pokoju - pryzma skoroszytów z papierami. Dunin pił piwo i zrobił się refleksyjny. Popatrzył na tę pryzmę papierów i zapytał: wiesz, co to jest? To są nadesłane teksty tych, co się posłuchali… Gdybyś ty się posłuchał – tu wskazał na środek pryzmy - byłbyś gdzieś tu… I dodał: Ale masz świadomość, że jest tu gdzieś dwóch pisarzy lepszych niż ty? Statystycznie tak na pewno było… To była dobra rozmowa. Taka rozmowa ucznia z mistrzem ZEN!
Nożyński – Nitecki
To jest zaleta tego jak się nad scenariuszem pracuje razem z reżyserem i ten reżyser nie walczy ze scenariuszem, ale jest też jego współautorem. I ja widziałem, jak powstaje w nim wizja tego serialu oparta na bardzo konkretnych obrazach, konkretnych scenach, kolorystyce. I było to absolutnie spójne z moim wyobrażeniem i ambicją. Od początku Krzysiek mówił też, że trzeba – z różnych powodów – obsadzić w roli Kuby Niteckiego naturszczyka. Ja się nie wypowiadałem na ten temat, bo to nie moja kompetencja, ja się na tym nie znam. Krzysiek jest aktorem z wykształcenia i on znał wszystkich aktorów w Polsce w przedziale wiekowym 30-40, a z połową z nich studiował i on uważał, że każdy z tych aktorów będzie niewiarygodny. Chodzi o pewien rodzaj niewiarygodności ludzkiej, osobniczej, niewiarygodności w wyglądzie, ale i w sposobie grania. Polska szkoła aktorstwa polega trochę na nadekspresji. Aktorzy w Polsce uwielbiają się zagrywać, grają strasznie teatralnie, ponieważ najwięcej grają w teatrze. I są w bardzo konkretnych manierach. Także wzorce aktorskie mistrzowskie są oparte na aktorstwie bardzo nadekspresyjnym. Także w „Ślepnąc od świateł” aktorzy tak grają: Pazura, Frycz, Więckiewicz to ta sama szkoła. A nam chodziło o kogoś, kto będzie grał strasznie chłodno i kto będzie jakby naklejony na ten świat. Chodziło także o to, że jak to będzie nieopatrzona twarz, to ludzie pójdą za tą historią, bardziej w nią uwierzą. Jego intuicje były słuszne. Można dyskutować na ile to, co gra Kamil Nożyński w serialu to jego talent, na ile ciężka praca Krzyśka, gdzie on daje radę a gdzie nie daje rady, ale jestem przekonany, że jego osobowość, jego obecność były jednym z głównym powodów sukcesu tego filmu.
Pazina i inni
Gdybym dzisiaj otworzył książkę i czytał – to w mojej wyobraźni Kuba miałby już twarz Nożyńskiego. I gdybym miał - co nie jest żadną zapowiedzią, bo nie ma na ten moment takich planów – napisać kontynuację książki, czy serialu i gdybym myślał o tym bohaterze, miałabym w głowie już twarz Kamila. W ogóle gdybym myślał o bohaterach miałbym w głowie już twarze tych aktorów, którzy zagrali w serialu. Gdybym miał napisać dalsze losy Paziny, to ona też miałaby twarz Marty Malikowskiej. Swoją drogą, ona jest moją ulubioną rolą w tym serialu. Gdybym miał oceniać tymi kategoriami, że jakaś kreacja jest bliska idei postaci. którą wymyśliłem, to byłaby Pazina. Ona jest dokładnie tą postacią - w stu procentach! - o jaką mi chodziło. Marta Malikowska tworzy idealną postać na ekranie.
Czarne pudło
Czy martwi mnie, że nikt już nie sięgnie po książkę, bo jest serial?...
Mam takie czarne pudło, do którego wkładam dużo mojej ciężkiej pracy. I gdy po paru latach wyciągam z niego super sukces, to to jest coś. Wielu ludzi ma takie czarne pudło, do którego wkłada ciężką pracę i nic z niego nie wyciąga. No może trochę kasy, ale zawsze za mało. A ja wyciągnąłem sukces. To jest super sytuacja. Zwłaszcza, że dzięki serialowi więcej ludzi tę książkę przeczytało. Serial ukazał się 4 lata po premierze książki. Przez pierwszy miesiąc od premiery serialu książkę kupiło tyle osób, ile do premiery przez 4 lata. A nie była to słabo sprzedająca się książka. I gdybym narzekał na tę sytuację, oznaczałoby to, że jestem jakiś… smutny! Jestem jedynym autorem w Polsce, na podstawie książki którego serial zrobili w HBO… serial, który odniósł mega sukces. Szukanie w tym aspektów do frustrowania się nie ma sensu.
Genialna technologia
Czy to historia uniwersalna? Bardzo bym się cieszył, gdyby tak było, bo może ktoś zrobi hollywoodzki remake tego serialu i zarobimy trochę szmalu z Krzyśkiem? A potem jeszcze będziemy mogli po gazetach i telewizjach smęcić, jaka to beznadzieja! Bleee,.. I kto tam gra?!! Ryan Gosling! Co za syf! Tak! Mam nadzieję, że macie państwo rację. A odpowiadając na poważnie, jeśli miałbym zastanowić się, dlaczego ludzie czytają moje książki, to jest to chyba jakaś ich uniwersalność, że komunikują się one z czytelnikiem na poziomie emocjonalnym. Ja w ogóle wierzę w to, że literatura to bardzo ważna technologia, która pozwala na wymienianie się historiami i myślami na temat świata, które czasem są na tyle złożone, że można je przekazać tylko za pomocą metafory. A wymienianie się historiami to tak naprawdę komunikacja emocjonalna. I myślę, że człowiek po to odbiera kulturę, by nie czuć się sam. O, to ta emocja, też kiedyś tak czułem, też coś takiego pomyślałem albo przeżyłem. Raz mi się tak wydawało, że świat tak wygląda. To jakaś forma dialogu bez słów, bez spotkania się w rzeczywistości. Dialogu, który ja mogę prowadzić z wieloma osobami. Tak że jest to genialna technologia do komunikowania się - wciąż uważam, że lepsza niż internet. Dużo bardziej subtelna, pozwalająca na przekazanie znacznie bardziej subtelnych myśli. I moja literatura trochę też to robi… To jej siła. Bo język, fabuła, bohaterowie świata, diagnoza danego momentu rzeczywistości, są to sprawy drugorzędne względem tego. Oczywiście nie myślę o tym, gdy piszę książkę… Teraz piszę książkę i idę totalnie na czuja… Trochę jak taki jazzman, który gra akurat te nuty, które trzeba zagrać.
Przyparty do muru
Gdybym został przyparty do muru, powiedziałbym, że bliższe mi jest pisanie książek, że jednak bardziej czuję się pisarzem niż scenarzystą. Ten zawód daje mi więcej spełnienia i wolności. Jako autor książek mogę robić co mi się żywnie podoba, mogę pisać najbardziej niestworzone historie. W scenariuszu nie ma tej wolności. Ale scenopisarstwo daje mi inne rzeczy, jak możliwość pracy z ludźmi i satysfakcję oglądania tego, co powstaje. To satysfakcja, która jest nieporównywalna z niczym innym, naprawdę. Trzymanie w rękach swojej wydrukowanej książki to jest nic w porównaniu do oglądania swojego zekranizowanego tekstu – zakładając oczywiście, że to jest niezłe… To jest takie wielkie WOW!!!
Czarne słońce
Bardzo boję się premiery książki, którą teraz piszę, bo mam wrażenie, że bardzo dużo ludzi się na mnie obrazi. Nie pojedyncze osoby, ale – myślę - 100 tysięcy ludzi? Wielu ta powieść może wydać się bluźniercza i na razie nie myślę o tym, jak będę potem tłumaczył, że ona wcale bluźniercza nie jest… I nic więcej nie powiem.
E.Kin
więcej na: FB/ Wokół kultury
Napisz komentarz
Komentarze