Marcin Kuna jest z pewnością jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym fryzjerem w Pile, choć jak sam podkreśla nie lubi konkursów, bo startują w nich najczęściej ci, którzy wyuczyli się kilku fryzur i osiągnęli w nich mistrzostwo. On z kolei preferuje kreatywność, wyczucie stylu i wrażliwość. Fachu uczy się już ponad ćwierć wieku, choć niewiele brakowało, by zajmował się w życiu czymś zupełnie innym.
- Moja mama jest fryzjerką prowadzącą własny salon, więc to miejsce było częścią mojego domu. Tak jak tata ma garaż i narzędzia, tak mama miała warsztat i nożyczki – opowiada Marcin Kuna. – Po ósmej klasie, gdy szukałem praktyki, to okazało się, że jak pracowałem z kolegą lakiernikiem, to zarabiałem parę groszy, ale śmierdziało. Potem pracowałem ze stolarzem, ale skręcanie tych wszystkich szaf i dźwiganie ciężkich narzędzi nie było dla mnie. Zresztą mój wybór potwierdził fakt, że potem innemu stolarzowi piła obcięła palce. Jak zacząłem zajmować się wykańczaniem mieszkań, to przyszła pylica i wszędzie śmierdziało. Potem pracowałem jako mechanik. Wszędzie było jednak brudno i głośno. W końcu mama stwierdziła, że skoro nie mam pomysłu na siebie, to mogę przyjść do salonu. Nie musiałem nawet strzyc. Miałem jedynie zobaczyć czy może akurat ta praca mi się spodoba – wspomina dziś z uśmiechem.
Od przypadku do przypadku, szukający dla siebie zajęcia na całe życie młody chłopak trafił więc pod skrzydła mamy. Jednych takie warunki tylko by znieczuliły, bo przecież obecność bliskiej osoby często sprawia, że zostaje nad nami roztoczony parasol ochronny. On jednak wiedział, że w tym zawodzie może się sprawdzić, bo miał ku temu predyspozycje.
- Okazuje się, że umiejętności już wcześniej miałem. Zawsze interesowałem się kształtem, rzemiosło miałem w ręku, bo bardzo dobrze posługiwałem się ołówkiem. A tu dostałem lepszy „ołówek”, bardziej wyrafinowany, czyli nożyczki. Dostałem nożyczki i mogłem w końcu zrobić prawdziwą rzeźbę. Ja miałem świetne warunki, bo moja mam ustaliła zasady na praktykach: ktoś, kto nie chce obcinać, sprząta. A że nie lubiłem sprzątać, to obcinałem – śmieje się Kuna.
Początki oczywiście nie wskazywały na poziom, który Marcin Kuna miał osiągnąć po ponad ćwierć wieku pracy w zawodzie. Jak każdy, popełniał wtedy błędy, ale miał w sobie dużo samozaparcia, chciał się uczyć i rozwijać. Zresztą na brak klientów nie mógł narzekać, bo większość z nich znał po prostu z podwórka. Salon jego mamy znajdował się bowiem na tym samym osiedlu, na którym dorastał.
- Byłem tu całymi dniami. Nie to, że sześć godzin i do domu. Stałem tu całymi dniami i strzygłem. Przychodzili znajomi z osiedla i ich strzygłem, za dużo mniejsze pieniądze, bo dzięki temu mogłem też się uczyć. Bywało tak, że w piątki czy soboty strzygłem do 22. Zresztą było wtedy tak, że chłopacy naoglądali się Vanilla Ice w filmie „Miłość w rytmie rapu” i ja im wszystkim robiłem te wzorki na głowach – wspomina fryzjer.
Pierwsze koty za płoty
Po czasie przyszły pierwsze sukcesy. Nie dyplomy, które można było powiesić na ścianie i chwalić się nimi znajomym, a zadowolenie klientów, wewnętrzna satysfakcja z dobrze wykonanej pracy i w końcu drobne sygnały wysyłane przez mamę – bądź co bądź, bardziej doświadczoną kobietę, która już niejedno w tym zawodzie widziała.
- Jak widziałem entuzjazm na twarzy mojej mamy, to wiedziałem, że mi się też to podoba. Ona nie chwaliła, bo też zbytnio nie mogła, ale po jej twarzy widziałem wszystko. Dziewczyny, które były w trzeciej klasie i przychodziły tu na praktyki robiły takie rzeczy, że czasami trzeba było coś jeszcze poprawiać. Po tych z drugiej klasy tym bardziej, a ja na praktyce spędziłem pół roku i zaczynałem już wtedy regularnie strzyc. Miałem wtedy problem, żeby powiedzieć „dzień dobry” i „do widzenia”, a mimo to miałem już regularnych klientów. Dziewczyny, które tu przychodziły na praktyki często brały dzień wolny, jakieś zwolnienia, a ja dzień w dzień strzygłem – opowiada.
Niestety, obecna młodzież również niewiele ma w sobie zapału do pracy i kreatywności, która jest tu niezbędna. Kuna, który podkreśla, że to właśnie młodzież jest przyszłością narodu, mocno żałuje, że uczniowie, którzy do niego przychodzą na praktyki czy później szukając już pracy często są spaczeni przez system, który zabija kreatywność, wspomnianą wrażliwość estetyczną i wypuszcza w świat jedynie kopie, które dopiero na żywym organizmie uczą się jak strzyc, jak rozmawiać z klientem, jak funkcjonować w tym świecie.
- Tu bardzo ważna jest wrażliwość, o której już wspomniałem. To bardzo ważne przesłanie dla młodych ludzi, bo wcale nie trzeba mieć studiów, by być w czymś dobrym. Z drugiej strony, niestety jest bardzo mało takich osób, które rzeczywiście się do tego fachu nadają. Po pierwsze usypia nas system edukacji, który jest bardzo schematyczny. Ten system sprawia, że prawie wszyscy są tacy sami. Do tego często instruktorzy, którzy szkolą takich młodych ludzi nie do końca potrafią przekazać im podstaw. Technicznie jest słabo, bo nie ma instruktorów, którzy pochylą się nad konkretną osobą. A przecież do każdego trzeba mówić inaczej. Na przykład jak klient powie nam, że chce krócej, to dla każdego będzie to oznaczało co innego – twierdzi Marcin Kuna.
On nie zna nikogo, go znają wszyscy
Kontakt z uczniami czy absolwentami szkół jest w zasadzie jedynym, który Kuna ma ze światem fryzjerstwa, oczywiście poza udziałem w branżowych targach czy szkoleniach. Okazuje się bowiem, że by osiągnąć ten poziom i by klienci opuszczali salon z uśmiechem na ustach, wcale nie trzeba znać swojej „konkurencji” tu na miejscu.
- Nie znam ludzi pracujących w tym fachu – śmieje się Kuna. – Zdarza się, że przychodzi dziewczyna pytająca o pracę i wymienia mi, gdzie pracowała, gdzie się uczyła i nie znam nikogo o kim mówi. A ona twierdzi, że ta druga osoba mnie zna. Tych salonów w Pile jest pewnie ze sto, a ja mógłbym wymienić tyle, co palców od jednej ręki, które kojarzę. Ale najbardziej cieszą mnie takie historie, gdy przyszedł do mnie chłopak, 28 lat na karku, do fryzjera chodzi co dwa tygodnie. W zasadzie chodziło mu o banalne strzyżenie maszynką i mówi, że w życiu z fryzjera był zadowolony może ze dwa razy. W końcu znalazł w wyszukiwarce nasze miejsce i już został – podsumowuje.
Można więc powiedzieć, że do sukcesu doszedł ciężką pracą, choć z drugiej strony czy fakt, iż zawsze pasjonował go kształt nie sprawia, że miał w sobie również naturalny talent, który po prostu rozwinął?
- Mówi się, że zawsze trzeba mieć w sobie nieco talentu i potem uzupełniać to ciężką pracą. Na moim przykładzie mógłbym się z tym spierać. Ja uważam, że nie trzeba w ogóle tego talentu. W tym zawodzie bardziej chodzi chyba o coś takiego, co nazywam wrażliwością estetyczną. W naszej pracy kopiowanie to klucz do sukcesu. Weźmy na przykład takie zdjęcia z folderów reklamowych. Tam widać tylko jedną stronę, a często klienci proszą o fryzurę właśnie na podstawie takiego zdjęcia. I wtedy trzeba mieć to coś, by umieć tę fryzurę odtworzyć – mówi Kuna, który zapytany o to, gdzie strzyże się fryzjer odpowiada z uśmiechem, że często robi to sam, bo po prostu maszynka czy nożyczki słuchają wszystkich jego poleceń, więc nie boi się, że fryzura mogłaby się nie spodobać. - Ile w tym wszystkim jest pasji, a ile pracy? Kiedyś słyszałem takie powiedzenie, że jeśli robi się, to co się lubi, to nie przepracuje się ani jednego dnia i ja się pod tym podpisuję. Ja uwielbiam tą pracę. Zresztą tak naprawdę to ja nawet nie wiem ile zarabiam. Nie sprawdzam tego. Tyle, że o ile mentalnie jest wszystko ok, o tyle plecy niekoniecznie mają się dobrze. Ta praca jest jednak pod tym kątem bardziej wymagająca.
Człowiek z pasją
Trzeba więc szukać równowagi, tak by odpoczywało i ciało i umysł. Marcinowi Kunie tę równowagę udaje się odzyskiwać od lat, bo choć swoją pracę uwielbia, to zawsze szuka sposobów, by się odstresować i wskoczyć do zupełnie innego świata.
- Codziennie rano wykonuję ćwiczenia zasięgnięte z yogi, kompletnie bez obciążeń, więc jeśli chodzi o równowagę fizyczną to staram się o nią dbać. Podobnie zresztą sprawa ma się z równowagą mentalną, bo po pracy, gdy wszystko tu cichnie, również ja cichnę. Uwielbiam na przykład nurkować. A to dwa zupełnie różne środowiska w porównaniu z salonem. Tam nie mówisz, a przynajmniej nie ustami, bo sposoby komunikacji oczywiście mamy. Tu z kolei jest dużo osób, gra muzyka, zawsze coś się dzieje.
Właśnie przygoda z nurkowaniem rozwinęła się na tyle, że dziś już nie schodzi na dno pilskich akwenów, jak to ma miejsce w przypadku wielu osób, które dopiero zaczynają. Marcin Kuna ma za sobą już naprawdę ekscytujące przygody w różnych zakątkach świata.
- Meksyk jest genialny. To mekka dla nurków, głównie dlatego, że są tam cenoty. To bardzo mistyczne miejsca. Do tego standard to Egipt, gdzie są bajeczne warunki. Gdy ktoś słyszy o naszych jeziorach, to twierdzi, że warunki do nurkowania są fatalne, choć akurat ja się z tego śmieję. Fakt, że u nas na 30 metrach jest ciemno, a tam na 60 lekko załamuje się kolor, ale my jesteśmy do tych warunków przyzwyczajeni. Egipt ma tę zaletę, że jest dość blisko, ciepło i są dobre warunki. Zresztą tam organizowane też jest nurkowanie do wraków, na którym również miałem okazję być. Zajęć było tyle, że nie dało się tego „przejeść”. 5:30 pukanie do drzwi, pobudka, a potem do wody – wspomina.
Nurkowanie, a tym bardziej za granicą to jednak tylko część jego pasji. Marcin, jak sam mówi nie umie usiedzieć w miejscu, a to pcha go w objęcia coraz to nowszych zajęć. To człowiek, który w życiu musi spróbować po prostu wszystkiego. A że klientów ma różnych, toteż łatwiej mu smakować życia.
- Ja wiele spraw załatwiam na tym fotelu. Na przykład mam klienta, który bierze udział w zawodach tańca latynoamerykańskiego. Jest to więc dla mnie jakiś cel. Uczę się również angielskiego. Jak chodziłem do szkoły i miałem wstać na godzinę ósmą, to był problem, a angielskiego od trzech lat nie opuściłem żadnej lekcji. W planach jest także nauka języka hiszpańskiego, kurs rysunku i cały czas w moim życiu jest też fotografia – wylicza jednym tchem.
Na przykładzie Marcina Kuny widać więc, że praca może być jednocześnie wszystkim i tylko cząstką życia. Wszystkim, bo daje stabilizację, pozwala spędzać dużą część dnia w atmosferze, którą samemu się wypracowało i daje dużo satysfakcji. A tylko cząstką, bo nigdy nie można pozwolić, by nawet najlepsza pasja zdominowała inne plany, marzenia i pasje.
Krzysztof Kuźmicz
Napisz komentarz
Komentarze