Zawsze jest to jednodniowa wycieczka z jakimś tytułem – a to odwiedziliśmy elektrownię wiatrową, a to wędrowaliśmy przedwojenną granicą polsko-niemiecką czy granicą Księstwa Warszawskiego aż do granicznych buków w okolicach Smolarni, albo poznawaliśmy elektrownie wodne w regionie. Tym razem wybraliśmy się do Białośliwia licząc na szansę przejażdżki kolejką. Nie było łatwo, bo chętnych było multum, ale się udało.
Tym razem wybraliśmy niestandardową trasę – przez Zelgniewo z obowiązkowym postojem przy tablicy upamiętniającej śmierć m.in. Szczepana Ławniczaka, strażnika granicznego zamordowanego 1 września 1939 roku przez swych niemieckich sąsiadów. Potem przez Mościska do Grabówna, gdzie zatrzymaliśmy się dwukrotnie: przy tablicy poświęconej obozowi przejściowemu w zabudowaniach dawnego nadleśnictwa działającego w okresie wrzesień – grudzień 1939 roku oraz w barze przy stacji benzynowej na kawie.
Stąd już tylko do Grabionnej i Kocik Młyna a potem strasznie zniszczoną przez ciężki sprzęt drogą wzdłuż torów kolejki do Białośliwia. Można powiedzieć, że jesteśmy zaprzyjaźnieni z pasjonatami pracującymi w stowarzyszeniu, które od lat walczy o utrzymanie kolejki w „stanie używalności”, dba o torowiska, remontuje wagoniki nie szczędząc sił i środków, niejednokrotnie własnych. Każde odwiedziny i możliwość zajrzenia w różne zakamarki to frajda dla uczestników wycieczek, tym razem było jeszcze weselej, bo pociąg ciągnęła prawdziwa parowa lokomotywa buchając kłębami pary i dymem z komina. Upchnęliśmy się w wagoniku kierownika pociągu – było ciasno, ale jakże wesoło, zwłaszcza gdy sam kierownik, Radosław Olejniczak, zaczął sypać dowcipami...
Powrót przez Dworzakowo do Miasteczka Krajeńskiego szutrową drogą wzdłuż torów, tym razem szerokich, a potem szosą – łącznie 70 kilometrów. Z całą pewnością jeszcze niejednokrotnie pojedziemy do Białośliwia, może już na kolejny zlot miłośników wąskotorówek...
Jan Balcerzak
Napisz komentarz
Komentarze