Małgorzata Mila w przeszłości uratowała już ciężko chorego psa zabierając go ze schroniska do swojego domu. Podobnie chciała postąpić w minionym tygodniu adoptując chorą suczkę. Nie dało się. Kobieta została powalona na ziemię przez właściciela schroniska. Interweniowała policja.
To miała być adopcja jak każda inna. Małgorzata Mila kilka miesięcy temu pożegnała psa, którego uratowała z pilskiego schroniska dając mu dwa lata życia w domu pełnym miłości do zwierząt. Lukę po nim miała wypełnić suczka, którą kobieta zobaczyła podczas jednej z wizyt w pilskim schronisku – brudną i chorującą. Również jej Małgorzata Mila chciała dać trochę miłości i zapewnić odpowiednią opiekę weterynaryjną. I to – jak wynika z naszej dzisiejszej wiedzy - prawdopodobnie uda się, gdyż suczka jest już w swoim nowym domu. Ale droga do tego była bardzo długa i okraszona absurdalnymi przeżyciami. Wszystko działo się w środę 14 lutego.
- O 9 pojechałam do schroniska, o czym była poinformowana również Gmina Złotów, z której pochodzi zwierzę – opisuje pani Małgorzata. Zgoda Gminy Złotów była potrzebna, ponieważ suczka nie znajdowała się w części adopcyjnej z powodu złego stanu zdrowia. Nie mogły więc zostać zastosowane normalne procedury, a pani Małgorzata wcześniej musiała sobie zapewnić właśnie wspomniane pozwolenie Gminy Złotów. Większa liczba procedur nie zraziła jej jednak, gdyż od początku jej celem była pomoc schorowanej suczce.
- Od pewnego czasu razem z mężem staramy się pomagać pieskom. W grudniu musieliśmy uśpić 16-letniego psa, którego dwa lata wcześniej wzięliśmy z pilskiego schroniska w bardzo złym stanie. Wtedy stwierdziliśmy, że będziemy nadal pomagać zwierzętom. W tym przypadku było podobnie. Dowiedziałam się od znajomych, że jest suczka, która bardzo potrzebuje domu. Zdecydowaliśmy się wziąć ją do siebie. Przebywała od października 2017 r. w schronisku i nigdy nie była na części adopcyjnej, a w izolatce. Nikt nie potrafił mi jednak powiedzieć co się z nią działo, dlaczego choruje i dlaczego nie jest przeznaczona do adopcji. Gdy pojechałam tam, zobaczyłam biedną, smutną, ale również śmierdzącą i brudną suczkę.
Trudno zarzucić pani Małgorzacie, że jest przypadkową osobą, która porywa się z motyką na słońce chcąc ratować zwierzę, dla którego teoretycznie nie ma już ratunku. Przeciwnie – to osoba z doświadczeniem w tego typu przypadkach. Można było założyć w ciemno, że pies trafi w dobre ręce.
- Na środę miałam umówionego weterynarza. Była również umówiona wizyta w Centrum Psich Usług, gdzie działają bardzo fajni ludzie, którzy psy wyciągnięte ze schroniska ich pierwszego dnia na wolności kąpią za darmo. Wszystko było więc już profesjonalnie przygotowane na przyjęcie pieska – zapewnia.
Z samego rana udała się więc do schroniska, mając zgodę na adopcję chorej suczki, którą wydała Gmina Złotów. Nic nie wskazywało na to, by miały wstąpić takie komplikacje.
- Gdy weszłam do biura zastałam dwie panie i pana. Po tym, jak poinformowałam, jakiego pieska chcę adoptować, stwierdziły, że muszą zadzwonić do Trzcianki (gdzie swoją firmę prowadzi Zenon Jażdżewski – przypomina redakcja). Wyszłam więc na zewnątrz, a gdy wróciłam, otrzymałam informację, że nie mogą mi wydać tego psa. Było jednak całkiem spokojnie. Zresztą ja te panie rozumiem, bo one nie są osobami decyzyjnymi. Poza tym były grzeczne, spokojne, nie było żadnych awantur. Nie zrezygnowałam jednak, tylko ponownie wykonałam telefon do Gminy Złotów. Tam poinformowano mnie, że w zasadzie mogę wziąć suczkę, ale najpierw muszą przedzwonić do Jażdżewskiego – opisuje Małgorzata Mila.
Rozpoczęło się więc oczekiwanie na ostateczne decyzje. Pani Małgorzata ten czas spędziła na zewnątrz, nie przeszkadzając pracownikom schroniska w pracy. W międzyczasie zaobserwowała coś, w co trudno było jej początkowo uwierzyć. Jedno ze zwierząt było przewożone do lecznicy… na taczce. Prawdopodobnie nie miało sił, by poruszać się samodzielnie, ale nie uzasadnia to użycia tego akurat „środka transportu”. Zresztą w sieci z łatwością można odnaleźć nagranie z tego jak potraktowano owego psa. Co więcej, kilka chwil później ten sam zwierzak wracał z budynku do klatki. Szedł na przednich łapach, podczas gdy tylne były podtrzymywane przez pracownika schroniska. Ten widok zmroził krew w żyłach pani Małgorzaty. Ale potem było jeszcze gorzej. Na miejscu pojawił się bowiem Zenon Jażdżewski, właściciel schroniska. I doszło do konfrontacji.
- Doktor Jażdżewski podszedł do mnie i poinformował, że nie wyda mi suczki. Tłumaczył to tym, że zwierzę jest właśnie leczone. Trochę zdziwiło mnie dlaczego dopiero teraz, skoro od października piesek nie był poddawany zabiegom – mówi Małgorzata Mila. - W pewnym momencie pan Jażdżewski otworzył drzwi i kazał mi wyjść. Potem zaczął mnie szarpać, a następnie przewrócił mnie. Powiem szczerze, że bardzo się wtedy przestraszyłam. Jest on dużo ode mnie wyższy, bo mam tylko
Na miejsce została wezwana policja. Jej przyjazdu zażądała zarówno Małgorzata Mila, jak i Zenon Jażdżewski, który chciał wyprosić kobietę z lecznicy, twierdząc, iż swoją obecnością utrudnia ona pracę personelowi. Niestety wersji właściciela schroniska nie poznamy, bo mimo próby kontaktu z nim oraz zapewnieniu uzyskanemu od jednej z pracownic, iż skontaktuje się z naszą redakcją w celu wyjaśnienia zarzutów, nie doczekaliśmy się odpowiedzi. Z prośbą o informacje zwróciliśmy się więc do pilskiej policji, której funkcjonariusze byli obecni na miejscu.
- Około godziny 10 dyżurny Komendy Powiatowej Policji w Pile otrzymał zgłoszenie o zdarzeniu, do którego miało dojść w schronisku. Na miejscu pojawili się policjanci, którzy mieli wyjaśnić jego okoliczności – opisuje sierż. sztab. Jędrzej Panglisz, który dodaje: - Tego samego dnia jeden z uczestników zdarzenia złożył zawiadomienie o naruszeniu jego nietykalności cielesnej.
Tym uczestnikiem zdarzenia, który złożył zawiadomienie jest oczywiście pani Małgorzata, która ma żal do Zenona Jażdżewskiego nie tyle o szarpaninę i powalenie na ziemię, co o brak ludzkich odruchów. Jak twierdzi, ani w momencie, gdy leżała na ziemi, jak i potem, gdy sama podniosła się, nadal będąc w szoku, nie usłyszała słowa „przepraszam”, ani pytania, czy wszystko z nią jest w porządku. Sprawę mogłoby pomóc wyjaśnić nagranie z kamer monitoringu, które znajdowały się dokładnie nad miejscem zdarzenia. Niestety, jak wynika z relacji Małgorzaty Mili, Zenon Jażdżewski przy policjantach stwierdził, że… monitoringu nie ma.
- Później mówiono mi, że powinnam pojechać na miejsce z jakimś świadkiem, nagrywać całe zdarzenie, ale powiem szczerze, że ja jechałam tam przecież tylko adoptować psa. Nie mogłam spodziewać się, że to się zakończy takimi przejściami – kwituje Małgorzata Mila.
Ostatecznie, co najważniejsze, suczka trafiła do nowego domu, do czego, jak podkreśla Małgorzata Mila bardzo przyczynił się wójt Gminy Złotów, który osobiście naciskał na szybkie i sprawne przeprowadzenie adopcji, prawdopodobnie zdając sobie również sprawę z przejść, na jakie narażona była nowa właścicielka suczki. Niemniej okoliczności w jakich do adopcji doszło z pewnością ponownie nie wystawiają dobrego świadectwa pilskiemu schronisku oraz jego właścicielowi.
Krzysztof Kuźmicz
Napisz komentarz
Komentarze